środa, 25 maja 2016

Podziękowania

Wiem że to element książek ale nie mogłam się powstrzymać. Chciałam wam bardzo podziękować za każdy komentarz, za wszystkie miłe słowa dzięki którym wreszcie zaczęłam wierzyć w siebie i w to że pisanie może być moim sposobem na życie. Dziękuje za to że przetrwaliście ze mną te prawie dwa lata mimo tego że czasami byłam bardzo nieznośna. Dziękuje że zawsze podnosiliście mnie na duchu i daliście mi ogromną nadzieję na spełnienie marzeń. Życzę wam  żeby również wasze wszystkie marzenia się spełniły. Mam nadzieję że wam się podobało. Czekam na wasze opinie.
Kocham Was,
Jess

Rozdział 49- Ostatni

Przejechałem wzrokiem po zgromadzonych ale nie umiałem skupić się na żadnej twarzy. Całą moją uwagę przykuwała trumna z jasnego drewna przykryta wieńcami z białych kwiatów. Nigdy nie czułem żebyśmy byli tak blisko a zarazem tak daleko od siebie. Dzieliło nas zaledwie kilka metrów, ale była to odległość większa niż kiedykolwiek. Czegoś takiego nie można z niczym porównać, nie można tego nikomu opisać, ani z nikim się tym podzielić. Zostajesz zupełnie sam w swoim opustoszałym świecie ze świadomością że nikt nie jest w stanie wypełnić tej pustki w sercu którą wywołała odchodząc. To jak nauka życia od nowa, od podstaw, bo fundament tego kim byłeś zupełnie się zawalił. Ja właśnie uczyłem się brać pierwszy oddech bez niej, byłem jak niemowlę, zupełnie jak moja córeczka, wtedy kiedy jej życie się zaczęło moje bezpowrotnie zmieniło swój kształt. Zaczynaliśmy teraz od nowa. Wspólnie.
Nie skupiałem się na słowach księdza, ale kiedy usłyszałem swoje imię podniosłem wzrok. Wpatrywał się we mnie z wyczekiwaniem i zapraszającym gestem wskazywał na miejsce obok siebie. Nie miałem przygotowanej przemowy, ale doskonale wiedziałem co chciałem powiedzieć. Kiedy stanąłem naprzeciwko jej trumny poczułem ją, poczułem jej obecność. Pierwszy raz od jej śmierci poczułem to z taką intensywnością. Uśmiechnąłem się sam do siebie wciąż trzymając kurczowo zamknięte oczy. W myślach zapewniłem ją o tym jak bardzo wciąż ją kocham i że to, że jest teraz ze mną w inny sposób niż zwykle niczego nie zmieniło. I jeszcze jedno, podziękowałem jej za to że jest ze mną, że zawsze była i na zawsze pozostanie. Nabrałem powietrza w płuca i wreszcie zacząłem mówić.
-Pewnie każdy z was spodziewa się w tym momencie smętnej przemowy, czegoś w stylu ''bez niej moje życie nie będzie już takie samo'' i to prawda, bo nie będzie, ale teraz zamierzam wam opowiedzieć o czymś zupełnie innym. O naszej historii, o historii anioła który zszedł na ziemię do takiego idioty jak ja. Ale zacznijmy od początku. Większość z was mnie zna i dobrze wiecie jak wygląda moje życie, albo może jak wyglądało zanim ona się w nim pojawiła i przewróciła wszystko do góry nogami. Byłem dilerem i narkomanem, uzależnionym od adrenaliny, chociaż nigdy tak siebie nie definiowałem, taka była prawda, z perspektywy czasu dokładnie to widzę. Było mi całkiem dobrze, a przynajmniej kiedy byłem na haju czułem że wszystko ma sens, dużo gorzej było kiedy wracałem do rzeczywistości, kiedy budziłem się rano i czułem że zmierzam do nikąd. Zawsze miałem problem w kontaktach z ludźmi, miałem znajomych i przyjaciół, ale tak na prawdę mówiłem im tylko to co chcieli usłyszeć, nie chciałem żeby mnie poznali, nie tego prawdziwego. Zbudowałem wokół siebie mur i odsuwałem od siebie wszystkich którzy chcieli go zniszczyć. I wtedy pojawiła się ona, jednym spojrzeniem swoich niewinnych błękitnych oczu złamała we mnie wszystko to co tak starannie budowałem. Nie umiałem jej od siebie odepchnąć więc robiłem wszystko żeby tylko mnie znienawidziła. Każda cząsteczka mojego ciała ciągnęła mnie do niej, a ja byłem tym przerażony. Każdego dnia odkrywała się przede mną, a ja jak głupi zakochiwałem się w każdej najmniejszej cząsteczce jej osoby. Byłem jak uzależniony, chciałem coraz więcej i więcej, a ona mi to dawała, aż w końcu oddała mi całą  swoją duszę, wszystko to czego się bała, wszystko co sprawiało jej szczęście, i co przywoływało uśmiech na jej twarzy. Była przede mną zupełnie naga i bezbronna, wtedy zrozumiałem jak wielkiego zadania się podjąłem. Teraz byłem jej obrońcą, powierzyła mi całą siebie a ja musiałem ją chronić. Nie byłem w tym dobry, nie dość że nie umiałem ochronić jej od zagrożeń tego świata, to jeszcze sam stałem się dla niej zagrożeniem. Nienawidziłem siebie za każdym razem kiedy przeze mnie cierpiała, ale rozumiałem że właśnie to nas buduje, po każdym kryzysie stawaliśmy się silniejsi, a ja byłem mądrzejszy. Pierwszy raz poczułem że chce mieć dom, ale nie taki jak do tej pory, nie chodziło mi o willę z basenem i pełen luksus. Chciałem wspólnego domu z nią, wspólnego życia, budzenia się koło niej codziennie rano i zasypiania oplatając ją ciasno ramionami. Dawała mi dużo więcej niż ktokolwiek inny, pozwoliła mi zrozumieć, że w tym wszystkim jest jakiś sens i ja w to wierze. Wierze w to pomimo tego że cała ta droga prowadziła mnie właśnie do tego miejsca, prowadziła do naszego pożegnania. Teraz rozumiem że ona była aniołem którego wysłał mi Bóg, widział że staczam się w otchłań beznadziei i dał mi najwspanialszy dar jaki mogłem dostać. Nigdy nie przestanę mu za nią dziękować, bo ona nauczyła mnie jak żyć i otworzyła mi oczy na to co tak na prawdę się liczy. - Pierwszy raz od początku przemowy wziąłem naprawdę głęboki oddech. Czułem ulgę mogąc to wszystko z siebie wyrzucić, nie liczyłem na to że to cokolwiek zmieni, że to co powiem wpłynie w jakikolwiek sposób na ich życie, ale było mi lżej na sercu kiedy wreszcie przestałem kryć w sobie wszystkie uczucia. Czy im się to podoba czy nie miałem zamiar być szczery, szczery do bólu. -Jednak z kilku rzeczy i kilku decyzji jestem na prawdę dumny. Nawet nie wyobrażacie sobie tego jakie to szczęście wiedzieć że na jej grobie będzie widniało moje nazwisko. -Spojrzałem w stronę jej rodziców i wściekłość aż we mnie zabuzowała. Idealnie grali rodziców zrozpaczonych śmiercią córki, ale ja nie dałem się na to nabrać i nie miałem zamiaru pozwolić na to żeby kogokolwiek udało im się tak oszukać. -Nie zasłużyliście na taki skarb jakim ona była- zwróciłem się bezpośrednio do nich wbijając w nich kamienne spojrzenie. -Uważaliście ją za swoją własność, traktowaliście ją jak swojego zwierzaczka w klatce, ale ona się wam nie dała. Ona ocaliła mnie, ale ja też ocaliłem ją, pokazałem jej że nie musi pozwalać wam trzymać ją za kratami. Sama podjęła decyzję, wybrała mnie, a nie was, wolała żyć wolno, ponosząc wszystkie konsekwencje tych decyzji. Nawet takie które doprowadziły ją właśnie tutaj. Teraz już wiem że życie to kwestia wyboru, możesz żyć bezpiecznie pozwalając na to żeby to inni tobą kierowali, lub robić to co kochasz najbardziej, nawet jeśli wiąże się to z łamaniem wszelkich zasad, może twoje życie wtedy nie będzie  za długie, ale lepsza jest pewność że w stu procentach przeżyłeś każdą minutę niż zastanawianie się przez całe lata co by było gdyby. Nie bójcie się ryzykujcie, a może to doprowadzi was do waszego własnego anioła.
Wróciłem na swoje miejsce uśmiechając się szeroko, osobiste pożegnanie z nią wolałem zostawić tylko dla siebie, to co powiedziałem i tak zawierało już zbyt wiele szczegółów. Jai położył dłoń na moim ramieniu i zbliżył się chcąc powiedzieć mi coś na ucho.
-Jestem z ciebie dumny, naprawdę nieźle się spisałeś.

Całą noc spędziłem przy jej grobie, łatwo było mi powiedzieć te wszystkie słowa, ale trudniej się do nich stosować. w momencie w którym jej trumna dotknęła ziemi moje serce stanęło, jak miało działać poprawnie skoro jego lepsza połowa znajduje się dwa metry pod ziemią. Nie potrafiłem zostawić jej tutaj samej, niemal namacalnie czułem łączącą nas więź i wiedziałem że jeśli oddalę się na zbyt dużą odległość zerwę ją definitywnie. Nie umiałem przestać wpatrywać się w tabliczkę z jej imieniem i nazwiskiem i pytać ''dlaczego??'', pierwszy raz zacząłem zadawać to pytanie, ale nie brzmiało ono dlaczego ona nie żyje, pytałem Boga dlaczego nie zabrał mnie razem z nią, przecież wiedział że sam nie jestem sobie w stanie poradzić. Usłyszałem za sobą kroki, ale się nie odwróciłem, miałem gdzieś to kto zobaczy mnie w takim stanie. Są momenty w życiu w których opinia innych po prostu cię nie obchodzi, i to zdecydowanie jeden z takich momentów.
-Myślę że powinieneś już wrócić do domu- usłyszałem łagodny głos Jai'a. No jasne a kogo by innego, skoro myślał że jeżeli poudaje że jest mu przykro to zdoła mnie stąd zabrać to się grubo mylił.
-Wal się - wycedziłem przez zęby, miałem gdzieś to co sobie o mnie pomyśli, umiałem go tolerować tylko wtedy kiedy zachowywał bezpieczną odległość i nie próbował mnie pouczać. To ja zawsze wyciągałem go za uszy kiedy wpakował się w jakieś bagno więc swoje rady mógł sobie wsadzić.
-Rozumiem że chcesz tu siedzieć i pewnie gdyby tu leżała moja żona zrobiłbym to samo, ale trzeba żyć rozumiesz?? Trzeba żyć dla tych którzy zostali tu, siedząc tu niczego nie zrobisz, nic już nie zmienisz choćbyś nie wiem jak tego pragnął. Możesz tu przychodzić tyle razy ile będziesz tego potrzebował, ale nie możesz tak żyć, nie możesz siedzieć tu aż umrzesz z wyczerpania. Rozumiem co czujesz ale musisz wreszcie dorosnąć i zacząć zachowywać się tak jak przystało na prawdziwego mężczyznę, i przede wszystkim musisz zacząć zachowywać się jak ojciec.
Zacisnąłem szczęki powstrzymując się od odwrócenia się i wybicia mu zębów, wiem że później żałowałbym takiego zachowania. W ostatnim czasie starałem się ograniczać moje impulsywne odruchy.
-Czy ty nie umiesz robić niczego innego oprócz powtarzania mi że wiesz co czuje?? Gówno wiesz?? Nawet nie masz pojęcia o tym jak to jest. Przestań mi w końcu matkować i zostaw mnie w spokoju, wtedy będę najszczęśliwszym mężczyzną na świecie. Zrozumiano??
Odwróciłem się w jego stronę, nawet nie próbował ukryć szoku, w ręce trzymał nosidełko z moją córką. Od razu pożałowałem mojego wybuchu, mała jeszcze nic z tego nie rozumiała ale nie powinna być świadkiem takich scen. To dziecko nie jest niczemu winne, a ja zachowuje się jak ostatni dupek i egoista.
Z powrotem wbiłem wzrok w tabliczkę, może kiedy zacznę go ignorować wreszcie sobie pójdzie. Ku mojemu zdziwieniu już więcej się nie odezwał. Odetchnąłem głęboko i przeprosiłem Jess za moje zachowanie, na pewno nie chciałaby żebym tak się zachowywał, zawsze była przeciwna temu jak paskudnie traktowałem Jai'a. No i znowu zaczynałem mieć wyrzuty sumienia.
-Gratulacje dupku- wymamrotałem do siebie i dokładnie w tym samym momencie usłyszałem cichy płacz dziecka. Odwróciłem się i zobaczyłem nosidełko postawione tuż za moimi plecami, rozejrzałem się po okolicy, ale nie było nawet śladu po Jai'u. No jasne kazał mi zachowywać się jak ojciec, a to coś znaczy.
Delikatne wyjąłem córeczkę z nosidełka, przytuliłem ją i spojrzałem jej w oczy, w te same oczy, oczy Jess.
-Wiem skarbie mi też bardzo jej brakuje- wyszeptałem zamykając ją szczelnie w ramionach.



A jednak Bóg spełnia nasze prośby, wątpiłem w to przez całe życie tylko po to żeby moim największym błogosławieństwem była śmiertelna choroba. O moim wyroku dowiedziałem się dwa miesiące temu, dokładnie dziesięć miesięcy po śmierci Jess. AIDS, stadium zaawansowane, zero szans. Jak na ironię Jess zawsze powtarzała mi że przez mój styl życia w końcu się tego nabawię. Pewnie teraz powiedziałaby ''a nie mówiłam'', a ja nie umiałbym być na nią zły, zawsze miała racje. Pierwsze co zrobiłem kiedy dowiedziałem się o tym świństwie, zrobiłem badania mojej córeczce, musiałem mieć pewność że przez swoją głupotę nie naraziłem jej życia. Na szczęście jak zwykle miałem więcej szczęścia niż rozumu. Wszystko robiłem w ukryciu, chyba jednak aż tak bardzo nie różniłem się od Jess skoro w kryzysowej sytuacji wybrałem identyczne rozwiązanie. Nikt nie wiedział o chorobie, i tak miało zostać aż do dnia mojej śmierci, wszystko wyjaśniłem w liście który podrzuciłem pod drzwi Jai'a, będzie wiedział co z nim zrobić. Patrzenie na to jak on i Kate pokochali Cassie było czymś niezwykłym, traktowali ją jak swoją córkę a opieka nad nią tylko scaliła ich związek. Ja byłem dość nieporadnym ojcem, kochałem moje dziecko z całej siły, ale nie umiałem zapewnić mu normalnego domu. Los zadecydował za mnie, od tej pory moja córka będzie miała rodziców zastępczych, ludzi którzy zrobią dla niej wszystko. Nie miałem najmniejszych wątpliwości co do tego że moja córeczka będzie z nimi szczęśliwa.
Dotarłem do mojego celu, mój klif na którym zawsze podejmowałem najważniejsze decyzje w moim życiu, a od niespełna roku przyjeżdżałem tutaj żeby w spokoju móc porozmawiać z Jess, podzieliłem się z nią tym miejscem w momencie w którym pierwszy raz Jai ją tu przywiózł, nie wiedziałem dokąd mnie to doprowadzi, ale oddałem jej swoje serce, bez reszty. Teraz wreszcie mieliśmy być razem i to już tak nierozerwalnie, na zawsze. Uśmiechnąłem się, byłem wyjątkowo dumny z mojego planu, jutro wypadała pierwsza rocznica jej śmierci nie chciałem wytrzymać bez niej całego roku, więc bardzo skrupulatnie wybrałem datę na mój występek. Oczywiście nie zapomniałem o tym że na następny dzień przypadają również urodziny mojej córeczki, zostawiłem dla niej prezent, naszyjnik z wygrawerowanymi imionami rodziców, kiedy dorośnie na pewno doceni ten drobiazg. Chciałem żeby wiedziała że zarówno dla mnie jak i dla swojej mamy była całym światem.
Zacisnąłem palce na wisiorku który tak dawno temu zapiąłem na szyi Jess. Miała pamiętać o tym jak bardzo ją kocham i że będę kochał ją zawsze, i w tej kwestii wciąż nic się nie zmieniło, to chyba pierwsza obietnica której dotrzymałem i jestem z tego dumny.
Zanim nacisnąłem pedał gazu wziąłem ostatni głęboki oddech, nie mogłem pozwolić na to żeby zabiła mnie jakaś głupia choroba. Luke Brooks umrze tak jak żył. Bez zastanowienia rozpędziłem samochód kierując go prosto w miejsce w którym kończył się ląd. Zacisnąłem mocno powieki.
-Idę do ciebie mój aniele- wykrzyczałem, po czym ogarnęła mnie ciemność.

wtorek, 19 kwietnia 2016

Rozdział 48

Obudziłem się ale nie otwierałem oczu, to był najgorszy moment każdego dnia, wolałem odciągać powrót do rzeczywistości tak długo jak tylko się dało. Chyba wciąż miałem nadzieję że to wszystko okaże się jedynie jakimś pieprzonym koszmarem z którego za chwile się obudzę, ale tak się nie działo, za każdym razem kiedy otwierałem oczy wszystko stawało się zabójczo realne. Właśnie dlatego tak bardzo nienawidziłem tego momentu.
Wziąłem do ręki telefon i od razu tego pożałowałem, miałem chyba z milion wiadomości i nieodebranych połączeń. Czego oni wszyscy ode mnie chcieli i dlaczego nie potrafili po prostu zostawić mnie w spokoju. Może mi było dobrze tak jak jest i nie potrzebowałem ich towarzystwa. To że od trzech dni nie wyszedłem z domu jeszcze o niczym nie świadczyło. Pierwszy raz w życiu zamknąłem się w sobie do takiego stopnia że nie chciałem już nikogo widzieć. Nigdy. Zazwyczaj odreagowywałem trochę inaczej, alkohol i imprezy były najlepszym rozwiązaniem na wszystko, ale teraz, w tej sytuacji nie pomogłyby mi nawet narkotyki. Takiego bólu nie da się pokonać, nie ma na niego lekarstwa, ani żadnego znieczulenia, przychodzi tak po prostu i zostawia cię na granicy życia i śmierci, odbierając wszystko co trzymało cię przy życiu, każdy powód dla którego brałeś kolejny oddech.
Dlatego nienawidziłem wszystkich tych sms-ów i nie odbierałem telefonów, każdy tylko prawił mi kazania i udzielał jakiś gównianych porad. Tylko co oni mogli o tym wiedzieć nigdy nie byli w takiej sytuacji a uważali się za ekspertów. Ekspertów od mojego życia i moich uczuć. Choć tak naprawdę nic nie wiedzieli, nie mieli pojęcia jak to jest stracić kogoś kto znaczy dla ciebie więcej niż wszystko. Była moją siłą, więc jej brak odczuwałem w każdym najmniejszym milimetrze mojego ciała, byłem chory, chory z tęsknoty za czymś czego już nigdy nie będzie mi dane doświadczyć. Nigdy nie przypuszczałem że kiedyś moim największym pragnieniem może być śmierć, ale teraz tak było, nic innego nie mogło zabrać ode mnie tego bólu który mnie przytłaczał i nie pozwalał widzieć jakiejkolwiek przyszłości. Chyba byłem gównianym tchórzem bo nie chciałem życia bez niej.
W głowie cały czas słyszałem jej głos którym budziła mnie każdego ranka, czułem zapach jej skóry i tą cholerną bliskość jej ciała. Zupełnie jakby moje ciało nie akceptowało tego że już nie ma jej obok. Musiałem jak najszybciej wstać z łóżka które bez niej zrobiło się ogromne i przeraźliwie zimne.
Byłem rozdarty między tym że chciałbym o wszystkim zapomnieć, a świadomością że nie darował bym sobie jeśli zapomniałbym chociaż sekundę spędzoną z nią. Katowałem się tym odtwarzając w pamięci wszystkie wspólne momenty z dbałością o najmniejszy szczegół. Jeśli nie będę tego robił wspomnienia zaczną blaknąć a to jedne co mi po niej zostało.
Slalomem ominąłem cały syf na podłodze, leżało tam wszystko, od puchu z poduszek, przez kawałki rozdartych ubrań aż do szkła z okna które być może rozbiłem którymś razem w ataku furii kiedy obudziłem się i nie było jej przy mnie. Nie ma co tego wypierać, zrobiłem to. Robiłem i dużo gorsze rzeczy z których teraz nie byłem dumny i wolałem ich nie wspominać. Ale nie wróciłem do narkotyków, i byłem pewien że do nich nie wrócę, to że jej teraz nie było nie mogło spowodować że złamałbym daną jej obietnicę, wręcz przeciwnie, teraz jeszcze bardziej nie mogłem tego zrobić.
Od czasu jej odejścia, nie mogłem nazywać tego inaczej, to było dla mnie zbyt ostateczne, w ogóle się nie przebrałem. Ograniczałem moje funkcje życiowe do absolutnego minimum, do podtrzymania mnie przy życiu, i nic więcej. Teraz wziąłem prysznic i ubrałem świeże ciuchy, jednak wciąż wykonywałem wszystko mechanicznie, moje ciało wiedziało co ma robić bez porozumiewania się z mózgiem. Gdyby nie to że chciałem się pożegnać z nią tak jak trzeba, tak jak należy, nawet nie brałbym pod uwagę wyjścia z domu. Ale musiałem to zrobić, nie mogłem tak po prostu zrezygnować z możliwości pożegnania się z nią, już raz to zrobiłem, w szpitalu trzymając ją za rękę, ale to pożegnanie miało być inne, oficjalne i definitywne.
Kiedy przechodziłem przez korytarz mój wzrok zatrzymał się na otwartych drzwiach do pokoju dziecięcego, do pokoju mojej córki. Wciąż nie docierało do mnie to że zostałem ojcem, zupełnie inaczej wyobrażałem sobie ten moment. Wszystko miało być diametralnie inne od tego co właśnie się działo, a ja nie umiałem pogodzić się z tym że nie jest tak jak powinno. W tym momencie dziękowałem Bogu za brata, pomimo tego że zazwyczaj chciałem wydłubać mu wnętrzności tępym narzędziem, teraz był dla mnie prawdziwym wsparciem. Nie sądziłem że kiedykolwiek tak będzie, ale gdyby on nie zajął się moją córką teraz kiedy ja nie umiałem nawet zadbać siebie nie wiem co by było. Jeszcze jej nie widziałem, po wszystkim co się stało za bardzo się bałem, bałem się że nie będę umiał jej kochać tak bardzo jakbym chciał. Starałem się o tym nie myśleć, ale gdzieś głęboko we mnie czaiła się obawa że do końca życia będę obwiniał ją o to co się stało, pomimo że doskonale wiedziałem, że nie jest niczemu winna. Jess podjęła samodzielną decyzję, z której mnie wykluczyła, pomimo że byłem jej mężem. Nie rozumiałem czy na prawdę do tego stopnia mi nie ufała, że wolała męczyć się z tym w samotności, przecież wiedziała że zrobiłbym dla niej wszystko co tylko bym mógł. Ale swoim zachowaniem odebrała mi szansę na jakąkolwiek reakcję. Nie rozumiałem tego dlaczego mi o tym nie powiedziała, ale w zupełności wiedziałem dlaczego podjęła taką decyzję, kochała to maleństwo tak bardzo jak mnie, miłością zupełnie irracjonalną, pozbawioną wszelkich zasad i barier. Właśnie dlatego czułem presje, nie wyobrażałem sobie nawet tego że mógłbym pokochać naszą córeczkę tak bardzo jak ona.
Usłyszałem dzwonek do drzwi i przekląłem w myślach. Na prawdę rozumiem że Jai zawsze był punktualny ale teraz trochę przesadził, byliśmy umówieni dopiero za godzinę, więc jeśli miał ochotę sprawdzić czy nie kisnę wciąż w łóżku to czekało go zaskoczenie, miałem w swoim życiu jeszcze jakieś priorytety. Otworzyłem mu drzwi i zamarłem z dłonią kurczowo zaciśniętą na klamce. Na sam widok dziecięcego nosidełka zakuło mnie w klatce piersiowej a żołądek podszedł mi do gardła. Skoro chciał mnie zmusić do tego żebym wreszcie zajął się swoim dzieckiem to wybrał fatalny moment.
-Mogę wejść?? -zapytał zatroskanym głosem kiedy nie ruszałem się z miejsca. Raz. Dwa. Trzy. Liczyłem własne oddechy upewniając się że moje płuca dostają wystarczającą porcję powietrza. Chyba miałem dostateczną władzę w swoim ciele żeby go przepuścić.
Wszedł do salonu i położył nosidełko na stole, wolałem zachować dystans, tak od dziecka jak i od niego. Oparłem się o komodę i wlepiłem wzrok w podłogę.
-Jak się trzymasz??-zaczął widząc że ja nie mam zamiaru rozpoczynać rozmowy. Spojrzałem na niego krytycznie, ale z jego twarzy nie wyczytałem ani cienia złośliwości, wręcz przeciwnie biło od niego takie współczucie że zrobiło mi się niedobrze. Właśnie tego starałem się unikać, każdy patrzył na mnie jak na ofiarę, a ja nie chciałem litości. Skoro nie byli mi w stanie w żaden sposób pomóc mogli sobie darować takie nastawienie.
-Chcesz odpowiedź szczerą czy taką którą będziesz w stanie zaakceptować?? -zapytałem z sarkazmem. Nie wierzyłem że zadał to pytanie no chyba że był już kompletnie ślepy. Liczył na to że będę kłamał?? Skoro tak to się zawiedzie, nie zamierzałem w żaden sposób naginać prawdy.
-Dobrze nie było pytania- usiadł na kanapie i złączył dłonie opierając łokcie na kolanach. -Szczerze, to nie mam pojęcia co mam powiedzieć -westchnął z rezygnacją. -Myślałem że to będzie łatwiejsze, miałem tyle czasu na przygotowanie się do tej rozmowy, że sądziłem że dam sobie z nią radę, ale najwyraźniej człowiek nie jest w stanie przygotować się na coś takiego. Chce żebyś wiedział że brakuje mi jej dużo bardziej niż się tego spodziewałem, Brakuje mi jej optymizmu i wiecznego uśmiechu którym rozpromieniała każdy dzień, teraz wszystko wydaje się szare. Widzę to Luke, i nie wyobrażam sobie tego jak ty musisz to odczuwać, jak bardzo musi cię to boleć. Ale nie mogę patrzeć na to co ty teraz ze sobą robisz, na to jak zamykasz się sam w sobie i nie pozwalasz sobie pomóc. Ja byłem przy niej przez cały ten czas, aż do samego końca i widziałem jak starała się walczyć, usiłowała grać silną nawet wtedy kiedy nie miała na nic siły, wtedy kiedy sama traciła wiarę w to że podjęła właściwą decyzję i to wszystko ma jakiś sens. Za to ty mnie teraz zawiodłeś, rozumiem że strata najukochańszej osoby musi być ciosem z którym ciężko jest się pogodzić, ale ty najzwyczajniej w świecie się poddajesz, nawet nie próbujesz walczyć, wolisz zamknąć się w domu i odciąć od wszystkich. Ktoś musi ci wreszcie otworzyć oczy, nikt z nas nigdy o niej nie zapomni, już zawsze będzie nam towarzyszyło uczucie że coś jest nie tak, że coś jest nie kompletne, bo bez niej już nigdy nie będzie idealnie, ale ty musisz żyć, masz dla kogo. Masz najwspanialszą córkę na świecie i musisz wreszcie przestać zachowywać się jak egoista, bo ty straciłeś żonę, ale ona straciła matkę, na prawdę chcesz żeby straciła też ojca, bo twoje zachowanie właśnie do tego prowadzi.
Jego słowa uruchomiły we mnie coś z czym nie byłem w stanie walczyć.
-Dlaczego mi nie powiedziałeś??- krzyknąłem dużo głośniej niż się tego spodziewałem. To że wybuchnę było tylko kwestią czasu, frustracja która we mnie rosła musiała w końcu znaleźć jakieś ujście. Nie żałowałem że zadałem to pytanie, żałowałem tylko tego że zrobiłem to tak głośno. Dziecko zaczęło wydawać z siebie ciche odgłosy, a Jai od razu zaczął je kołysać. Kiedy na nie patrzył jego twarz rozpromieniła się w taki sposób że poczułem ukłucie zazdrości. Ale czego ja mu zazdrościłem?? Tego że był bliżej z moim dzieckiem niż ja?? Przecież sam byłem sobie winien.
Wciąż nie odpowiedział na moje pytanie, a ja po prostu musiałem znać odpowiedź, nie ważne jak miała ona brzmieć, pierwszy raz w życiu byłem gotowy na zupełną szczerość.
-Dlaczego mi nie powiedziałeś?? Skoro wiedziałeś o wszystkim od samego początku, dlaczego nie zrobiłeś czegokolwiek?? Przecież wiesz że zrobiłbym wszystko żeby jej pomóc, żeby jakoś ją ratować. Dlaczego nie daliście mi żadnej szansy??-Czułem jak gardło zaciska mi się od wzbierających emocji. Nie umiałem poradzić sobie sam ze sobą. Podniósł wzrok i spojrzał na mnie, ale ja nie potrafiłem wytrzymać jego spojrzenia. Ledwie powstrzymywałem łzy które napłynęły mi do oczu, były mieszanką wściekłości, i uczucia zdrady którego doświadczyłem z jego strony. Nie chciałem od niego niczego więcej, tylko prawdziwej szczerości.
-Prosiła mnie o to, a nawet błagała żebym nic ci nie mówił. Od początku byłem temu przeciwny, uważałem że nie powinna cię okłamywać, zasłużyłeś na to żeby znać całą prawdę, nawet tak okrutną. Ale znasz ją, zawsze miała niesamowity dar przekonywania, po prostu nie mogłem inaczej, uległem jej.
Z tym nie mogłem się sprzeciwić, sam kilka razy doświadczyłem tego jak umiejętnie przekonywała mnie do swojego zdania. Nie mogłem mieć za złe bratu tego że też nie miał wystarczająco silnej woli.
-Uważała że skoro i tak nic się nie da zrobić, chce przynajmniej spędzić ten czas z osobą którą kocha najbardziej na świecie. Bała się że jeśli poznasz prawdę zaczniesz wozić ją od lekarza do lekarza, tylko po to żeby później wyrzucać sobie że nie zrobiłeś wystarczająco dużo. Uwierz mi gdybyś wiedział o tym wcześniej nie umiałbyś podchodzić do niej normalnie, z każdą sekundą myślałbyś tylko o tym że zostało wam coraz mniej czasu. Nie chciała żeby było inaczej, żebyś traktował ją tak jakby była tykającą bombą zegarową. I udało jej się to. Dałeś jej najpiękniejsze miesiące jej życia, i to bez ciągłego myślenia o chorobie. Powinieneś być z siebie dumny, bo dałeś jej coś wspaniałego, coś czego już nikt nie może jej odebrać.
Rozumiałem wszystko co mówił mimo że nie do końca to do mnie docierało. No jasne że woziłbym ją do lekarzy, zapewniłbym jej najlepszą opiekę i ściągnął specjalistów z całego kraju, żeby tylko coś z tym zrobili. Byłą taka delikatna i krucha, a ja zupełnie nie dbałem o jej bezpieczeństwo, może to moja wina, może swoją nieostrożnością pogorszyłem tylko jej stan. Przecież tyle razy się przeze mnie denerwowała.
-Chodź mam dla ciebie jeszcze coś.
Zmarszczyłem brwi kiedy włożył płytę do odtwarzacza DVD, racja rzadko kiedy go rozumiałem, ale w ostatnim czasie przechodził samego siebie.
-A niby co to takiego- starałem się zmusić do pogodnego tonu głosu, ale jak zawsze wyszło sztucznie. Chyba powinienem przestać udawać miłego, skoro i tak mi to nie wychodziło.
-Co prawda Jess mówiła mi że mam ci to pokazać kiedy nie będziesz dawał sobie rady, ale sądzę że to jest odpowiedni moment, mam nadzieję że przynajmniej ona da radę postawić cię na nogi.
Już miałem odgryźć mu się za to że znowu zupełnie lekceważy stan w którym właśnie się znalazłem, ale wtedy zobaczyłem ją na ekranie telewizora. Zamarłem, a moje serce zaczęło kołatać szybko i nierówno. W ostatnim przebłysku logicznego myślenia powstrzymałem się od przytulenia telewizora. Chyba już zapomniałem jak bardzo była perfekcyjna, patrzyła na mnie z ekranu swoimi przenikliwymi niebieskimi oczami, byłem pewien że jest teraz tutaj ze mną i to nie tylko ze względu na to nagranie, czułem przy sobie jej obecność.
-Jeśli to oglądasz to oznacza że mnie już nie ma, że nie mogę cię już przytulić i osobiście powiedzieć ci o tym jak bardzo cię kocham. -Kiedy usłyszałem jej głos czułem jak wypełniam się nim od środka. Żołądek zacisnął mi się w pętle a płuca odmówiły przyjmowania powietrza. Tylko ona jedna potrafiła wywołać taką reakcję w moim organizmie. -Pewnie jesteś na mnie zły, być może nawet wściekły, ja w pełni to rozumiem, nie powinnam była podejmować żadnych decyzji bez ciebie, a szczególnie tak ważnych, w końcu byłeś moim mężem, i należała ci się szczerość. Uwierz mi kochanie ukrywanie przed tobą prawdy było najtrudniejszą rzeczą z jaką zmierzyłam się w życiu, nigdy nie sądziłam że stanę przed takim dylematem. Ale nie żałuje ani sekundy, wiem że teraz musi być ci bardzo ciężko, ale dzięki mojej decyzji spędziliśmy niezwykłe kilka miesięcy, za które zawsze będę ci wdzięczna, pokazałeś mi prawdziwy raj na ziemi, którego nie mogłabym zaznać u boku żadnego innego mężczyzny. Zawsze tak było od początku byłeś moim ideałem, to zawsze miałeś być ty, od momentu kiedy pierwszy raz spojrzałam w twoje oczy wiedziałam że już nie jestem w stanie się przed tym bronić. Pozostała mi tylko nadzieja że ty poczujesz do mnie coś tak silnego jak ja do ciebie i tak się stało. Dziękuje że mnie pokochałeś, że pokazałeś mi czym jest prawdziwa miłość. Błagam cię nigdy się nie zmieniaj, bo jesteś perfekcyjny właśnie taki jaki jesteś, i zajdziesz daleko, jeśli tylko uwierzysz w siebie. Nie wiem jak ci teraz jest i jak się czujesz, ale ja źle się czuje ze świadomością że nie ma mnie tam przy tobie, mieliśmy być rodziną i stworzyć coś czego zazdrościłby nam cały świat, ale tak się nie stało. Musisz znaleźć teraz w sobie dużo siły, bo nasze maleństwo zasługuje na wszystko co najlepsze i ty musisz mu to dać. Ja wiem że sobie poradzisz, wiem że będziesz najlepszym ojcem na świecie, bo wiem jak wielkie serce masz i jak mocno potrafisz nim kochać. Pamiętaj że zawsze będę przy tobie, pomimo wszystko, nieważne co się stanie, będziesz miał przy sobie namacalną część mnie, w naszym maleństwie, naszym dziecku które jest żywym dowodem na to że miłość nie zna granic. Nasza właśnie taka była silniejsza od wszystkich przeciwności, i właśnie za to ci dziękuję Luke, za to że uczyniłeś moje życie kompletnym. Pamiętaj że miłość jest silniejsza niż śmierć.
Przyłożyłem palce do jej policzka, ale poczułem jedynie gładkie szkło. Zagryzałem wargę do krwi, i starałem się powstrzymać od wybuchnięcia płaczem, łzy i tak zmoczyły już całe moje policzki. Do tej pory nie zdawałem sobie sprawy z tego że aż tak za nią tęsknię, ale to uczucie rozrywało mnie od środka, wrażenie pustki i bezsensu wszystkiego co robię. Musiałem jeszcze raz ją usłyszeć.
Obejrzałem nagranie pięć razy, dopiero po tym stwierdziłem że jestem wystarczająco silny, tak ona dała mi bardzo dużo siły, chyba sama nie zdawała sobie sprawy z tego jak dużo da mi przez to nagranie. Odetchnąłem głęboko i starłem resztki łez z policzków, pora być silnym, dla mojej żony i naszego dziecka. Nie wstawałem z podłogi ale spojrzałem na Jai'a który teraz siedział w jadalni z nosidełkiem na stole, nie obchodziło mnie to że był świadkiem tego że kompletnie się rozkleiłem, po tym wszystkim co się stało cieszę się że to właśnie on. Nadeszła pora żeby zmierzyć się z tym czego bałem się najbardziej.
-Jai- zacząłem niepewnie żeby zwrócić jego uwagę. Spojrzał na mnie, chyba sam bał się tego co chciałem mu teraz powiedzieć. Miałem nadzieję że tym razem wreszcie zaskoczę go pozytywnie. -Chce zobaczyć moją córkę.
Zmarszczył brwi, ale powstrzymał się od zbędnych komentarzy, wiedział że jeżeli nie byłbym w pełnie pewny tej decyzji nie poprosił bym go o ty. Delikatnie wyciągnął maleństwo z nosidełka i podszedł z nim do mnie. Wstrzymałem oddech, wciąż bałem się że kiedy w końcu to nastąpi, kiedy zobaczę moją córkę, nie poczuję tego co powinienem. Czułem presję, którą tak na prawdę chyba sam na siebie narzuciłem. Kiedy położył maleńką istotkę na moich rękach, serce zamarło we mnie na dobrych kilka sekund, miałem przed sobą najcudowniejsze stworzenie jakie kiedykolwiek widziałem. Spojrzałem w oczy swojej córeczki i wszystko zrozumiałem, odziedziczyła je po niej, te same pełne nadziei i przepełnione bezgranicznym szczęściem, teraz i ja to czułem. Od pierwszego wejrzenia bezgranicznie zakochałem się w najcudowniejszym darze jaki mogłem dostać od losu. Byłem głupi skoro sądziłem że nie będę mógł jej kochać, była taka sama jak mama skradła całe moje serce jednym spojrzeniem swoich pięknych oczu. Teraz i ja kochałem ją nieskończoną miłością i byłem w stanie oddać wszystko żeby tylko była szczęśliwa.
Moja największa miłość.
Moja księżniczka.
Moja córeczka.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Przepraszam za spóźnienie ale miałam małe problemy z internetem.
Mam nadzieję że rozdział wam się podoba, chociaż ja nie jestem w pełni do niego przekonana.
Z niecierpliwością czekam na wasze opinie.
Całuski;**
Jess

poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Info

Wiem że coś obiecałam i na prawdę starałam się jak tylko mogłam, ale przez małe problemy w życiu prywatnym i wizytę u neurologa nie dałam rady nic napisać.
Nie bijcie xD
Ale mam wielkie ogłoszenie rozdział 48 ukaże się jutro o godzinie 21.
Mam nadzieje że cieszycie się tak bardzo jak ja. Już nie mogę się doczekać aż pokaże wam co dalej.
Całuski ;**
Jess

czwartek, 17 marca 2016

Rozdział 47

Ten dzień wisiał nade mną jak wyrok od kilku miesięcy, przez cały ten czas starałam się jak najbardziej oddalać od siebie tą myśl, mimo to z tyłu głowy cały czas miałam tą świadomość że będę musiała pożegnać się z Luke'iem dużo szybciej niż bym tego chciała. Nie wiem czy można się do tego przygotować, czy można się przygotować do odejścia. Nie wiem jak inni radzą sobie w takich sytuacjach, ale ja byłam rozbita, psychicznie rozsypałam się na malusieńkie kawałeczki których chyba już nikt nie był w stanie poskładać. Ale nie to było najgorsze, najgorsze było granie, pokazywanie wszystkim jak bardzo wspaniałe jest moje życie, wstawanie każdego ranka z uśmiechem było chyba najtrudniejszą rolą w moim życiu. Jednak dziękowałam za to że los dał mi momenty wytchnienia, w postaci spotkań z Jai'em, tylko przy nim byłam sobą, tylko w jego towarzystwie niczego nie musiałam udawać, wiedział wszystko i wspierał mnie w moich decyzjach, pomimo tego że sam ich nie akceptował. Był wzorem przyjaciela, i chyba wzorem człowieka w ogóle, nie no może oprócz jednej jego cechy, łatwowierności. Nie mam pojęcia dlaczego on zawsze w ludziach widział tylko te najlepsze cechy, nigdy nie widział tego że oni mogą go skrzywdzić, był jak dziecko, które nie spodziewa się tego że ktoś może mieć wobec niego złe zamiary. I właśnie ta jego naiwność względem ludzi nie raz pakowała go w nie małe kłopoty, ale chyba właśnie za to go kochałam. Za to że nigdy nikogo nie skreślał, u niego każdy miał nielimitowaną liczbę szans. Po każdym dniu stawiał grubą kreskę i zaczynał wszystko od nowa, w dzisiejszych czasach niewielu ludzi to potrafi, większość chowa nawet najmniejsze urazy i potrafi wypomnieć je w najmniej spodziewanym momencie.
Ale nie umiałam się teraz skupić na rozwiązywaniu problemów egzystencjalnych świata. Nie spałam całą noc, wolałam spędzić ostatnie godziny na czymś bardziej produktywnym niż sen, no dobra, przez cały ten czas patrzyłam na Luke'a który tak spokojnie spał przy moim boku, chyba starałam się wryć sobie w pamięć jego portret tak mocno żebym pamiętała go pomimo tego że moje serce przestanie już bić. Chociaż cały czas wątpiłam w to że cokolwiek mogło by mi go wyrwać z pamięci, napajałam się tym perfekcyjnym momentem. Prawdopodobnie była to dla niego ostatnia tak spokojna noc, od jutra wszystko miało się zmienić, jego życie miało wywrócić się do góry nogami, miał zostać samotnym ojcem, trochę się tego bałam, w końcu zostawiałam go z wszystkimi obowiązkami zupełnie samego, biorąc pod uwagę że on nie miał żadnego doświadczenia z małymi dziećmi wróżyło to nie małą katastrofę. Ale byłam dobrej myśli, Luke od zawsze radził sobie z każdym wyzwaniem stawianym mu przez życie, więc nie miałam najmniejszych wątpliwości że i z tym sobie poradzi. Mimo wszystko poprosiłam Jai'a o pomoc, przynajmniej w pierwszych tygodniach on i Kate mieli opiekować się i maleństwem i jego tatusiem. To była forma małego zabezpieczenia, nie bałam się że Luke będzie złym ojcem, bo nie znałam faceta który lepiej sprawił by się w tej roli, bardziej martwiłam się o niego. Jego reakcji na moją śmierć nie byłam w stanie przewidzieć, rozpatrywałam kilkadziesiąt wersji wydarzeń i zdecydowanie najgorsza była ta że z chęci zapomnienia on wróci do narkotyków, dopóki tutaj byłam mogłam zawsze go pilnować, ale to się miało zmienić, miałam stracić nad nim jakąkolwiek kontrolę, i chyba to przerażało mnie w tym wszystkim najbardziej. Bezpowrotnie stracę możliwość wpływania na jego życie i jego decyzję.
Przejechałam opuszkami palców od jego policzka, przez linię szczęki, szyję, ramię aż do jego palców. Uśmiechnął się przez sen i zbliżył do mnie, nawet kiedy tego nie kontrolował chciał być jak najbliżej mnie. Nie mogłam wytrzymać to zabijało mnie od środka, wstałam delikatnie pilnując żeby się nie obudził. Musiałam wyjść ochłonąć, inaczej zaczęłabym wyć z rozpaczy zaraz przy jego boku. Zeszłam na dół i wyszłam przed dom, nie chciałam żeby przypadkiem mógł mnie usłyszeć, nie wiem jak ale zawsze wyczuwał to że czułam się gorzej. Nie miałam zamiaru się kontrolować, wolałam teraz wyrzucić z siebie wszystko niż rozkleić się w obecności Luke'a. Zaczęłam płakać tak bardzo że całe moje ciało zaczęło się trząść, pozwalałam nagromadzonym emocjom po prostu ze mnie wyjść, nie myślałam nad tym wszystkim po prostu płakałam i tyle. Tylko tyle a raczej aż tyle.
Głębszy oddech zaczerpnęłam dopiero po jakiś dwudziestu minutach, byłam zupełnie wyczerpana i bezsilna. Uchyliłam wejściowe drzwi, musiałam się upewnić czy Luke przypadkiem się nie obudził, ale w środku panowała kompletna cisza. Odetchnęłam z ulgą i na palcach ruszyłam w stronę kuchni, nie mogłam zaniedbywać moich obowiązków, chociaż robienie śniadania dla Luka było dla mnie raczej przyjemnością niż obowiązkiem. Od kąt znalazł pracę w warsztacie samochodowym, przestałam się martwić przynajmniej o to że wplącze się w jakieś kłopoty. Nie mogłam uwierzyć w to że stał się taki odpowiedzialny, zmienił się, chociaż właściwie oboje się zmieniliśmy. W końcu niewiele par z naszym stażem związku może się pochwalić tym że przeszło tyle co my, to nas umocniło, to co się między nami narodziło pozwoliło nam znaleźć się wtedy kiedy wszystko inne w naszym życiu legło w gruzach.
Gotowanie pozwoliło mi na chwile przestać myśleć nad tym że ten dzień jest zupełnie inny od wszystkich. Można powiedzieć że teraz nasze życie było nudne, ale wcale tak nie było, codzienność z właściwą osobą może być na prawdę niezwykła i moja właśnie taka była. Usłyszałam kroki na schodach, ale nie odwróciłam się w jego stronę. Złapał mnie za biodra i przyciągnął do siebie a jego wargi dotknęły mojej szyi, przez co przeszył mnie prąd, nie mogłam uwierzyć w to że moje ciało wciąż reagowało na jego bliskość tak jak za pierwszym razem. To było fascynujące że nie mogłam się go nasycić.
-Dzień dobry żono- powiedział wciąż zaspanym głosem. -Obudził mnie jakiś nieziemski zapach i przypomniałem sobie że jestem śmiertelnie głodny.
Roześmiałam się i przełożyłam jedzenie na talerz, odwróciłam się w jego stronę i podałam mu go.
-Proszę, zadbałam o to żebyś nie musiał iść do pracy głodny.
Nasze oczy się spotkały i na jego ustach zagościł zadziorny uśmieszek. Odłożył talerz na blat i przyciągnął mnie z podejrzanym wyrazem twarzy.
-Ktoś to się chyba nie przywitał ze mną jak należy.
Przyciągnął mnie za rękę i złożył na moich ustach przeciągły pocałunek. Kiedy poczułam jego smak zakręciło mi się w głowie. To jeden z naszych ostatnich pocałunków. Odgoniłam od siebie tą myśl i cały czas starałam się uśmiechać. Położył obie dłonie na moim brzuchu i patrzył na niego z taką troską że coś zakuło mnie w żołądku.
-A jak tam junior??
-Chyba ćwiczy akrobatykę bo całą noc się wierci. -Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, mogłabym na to zrzucić całonocną bezsenność, ale najwyraźniej Luke nie zauważył moich podkrążonych oczu. Przynajmniej tyle, jedno zmartwienie mniej dla niego.
-Ej młody -starał się przybrać surowy ton głosu, ale nie mógł powstrzymać się od śmiechu. - Nie wolno ci tak znęcać się nad mamą. -Podniósł wzrok i nasze oczy się spotkały. -Tylko mi można sprawiać że nie śpi w nocy.
Roześmiałam się wiedząc co ma na myśli, co prawda nie kochaliśmy się od czasu kiedy zaszłam w ciąże, oboje wiedzieliśmy że mój stan na to nie pozwala. Luke wiedział że moja ciąża nie przebiega tak jak wszystkie inne, po prostu nie wtajemniczałam go we wszystkie szczegóły, a przynajmniej tak to sobie tłumaczyłam.
-Dlaczego uważasz że to chłopiec??-postawiłam na szybką zmianę tematu, wolałam unikać wszystkiego co mogło sprawić że się rozkleję.
-Mam nosa uwierz mi, to tak zwana ojcowska intuicja.
Zdziwiła mnie lekkość z jaką to wypowiedział, nie planowaliśmy dziecka, a on dużo szybciej niż ja oswoił się z myślą że będziemy rodzicami. Uwielbiałam to, uwielbiałam patrzeć na to jak bardzo się z tego cieszył.
-Mhm jasne -mruknęłam. - ty i ta twoja intuicja.
-Nie wierzysz mi??- zapytał udając oburzonego.
-No jasne że nie akurat w takich sprawach to ty nie masz wyczucia.
Roześmiał się i pokręcił głową.
-Jeszcze się przekonamy kto tu nie ma wyczucia.
Złączył nasze usta w przeciągłym niespiesznym pocałunku, musiałam się powstrzymywać żeby nie wsunąć palców w jego włosy i nie zmusić do tego żeby pocałował mnie tak żebym znowu zapomniała o wszystkim. Ale nie mogłam pozwolić sobie na chwile zapomnienia, nie teraz, nie dzisiaj.
-Jedz śniadanie bo znowu spóźnisz się do pracy.
Jęknął i odsunął się ode mnie, wiedział że mam rację i nie ma sensu się ze mną kłócić, nauczył się już że w niektórych przypadkach bezpieczniej jest kiedy mi ulega.
-Twój szef i tak jest względem ciebie wyjątkowo wyrozumiały ale uwierz mi że każdy ma jakieś granice wytrzymałości.
Usiadłam naprzeciwko niego przy stole. Zaczął jeść swoje tosty ale jego spojrzenie co chwile lądowało na mnie. Rozbawiło mnie to że za każdym razem kiedy się pochylał loki lądowały mu na oczach, przeczesywał je z irytacją, ale sytuacja wciąż się powtarzała.
-Wiesz co chyba powinieneś pójść do fryzjera- zaśmiałam się kiedy kolejny raz odsunął włosy z oczu.
Nic nie odpowiedział, przechylił tylko głowę przyglądając mi się uważnie, miałam wrażenie że śledzi każdy mój oddech. Jeden kącik jego ust powędrował ku górze. Miałam tego dość, musiałam wiedzieć o co mu chodzi.
-Dlaczego tak mi się przyglądasz- wypaliłam wreszcie nie mogąc znieść jego spojrzenia przewiercającego mnie na wylot.
-Po prostu nie mogę w to uwierzyć.
Zmarszczyłam brwi nie wiedząc o czym mówi, ale najwyraźniej tylko bardziej go rozbawiłam. To zaczynało być denerwujące. Albo zaraz powie mi o co mu chodzi, albo zrobię mu krzywdę.
-Ale w co??
Zagryzł dolną wargę i odsunął na bok talerz.
-W to że to robimy, że jesteśmy małżeństwem z dzieckiem w drodze, że robisz mi rano śniadanie i czekasz na mnie kiedy wrócę z pracy. -Teraz to ja przygryzłam wargę i wbiłam wzrok w blat stołu. Złapał moje dłonie i nie kontynuował dopóki na niego nie spojrzałam. - Zanim się pojawiłaś nie wiedziałam nawet że chce takiego życia, ba ja byłem pewien że tego nie chce, a teraz nie jestem w stanie wyobrazić sobie że mogłoby być inaczej, że mógłbym nie być z tobą. -Pociągnął mnie do siebie tak że wylądowałam na jego kolanach. Przytulił się do mnie mocno po czym jego wargi musnęły mój obojczyk. To było ledwie wyczuwalne, ale moje serce zupełnie zwariowało. -Dziękuje ci kochanie- wyszeptał wciąż się we mnie wtulając, dziękuję że otworzyłaś mi oczy i że we mnie nie zwątpiłaś, nawet wtedy kiedy wszyscy inni to zrobili.
Splótł palce naszych dłoni i wtulił głowę w moją szyję.
-Wciąż męczy mnie to ile razy cię zraniłem, ile razy okazałem się kompletnym dupkiem i doprowadziłem cię do płaczu. Ale obiecuje że ci to wynagrodzę, obiecuję że będę ci to wynagradzał każdego dnia aż do śmierci, bo dałaś mi coś niesamowitego.
Zamknęłam oczy starając się odgonić uporczywie napływające do nich łzy. Teraz toczyłam walkę sama ze sobą, jego słowa były niezwykłe, takie piękne i szczere, wiedziałam o tym że jest ze mną szczery i to raniło mnie jeszcze bardziej. Zasługiwał na szczerość też z mojej strony, w końcu miał prawo wiedzieć że to koniec. Wzięłam głęboki oddech i podjęłam decyzję, nie będę egoistką i pozwolę mu na jeszcze jeden dzień normalności. Może i chciałam trochę chronić siebie, bo jego reakcji na taką wiadomość nie byłam w stanie przewidzieć, ale przede wszystkim chodziło mi o to żeby nie musiał brać w tym udziału , żeby nie musiał na to wszytko patrzeć. Dużo łatwiej będzie mu się ze mną pożegnać jeżeli nie będzie wiedział że to nasze ostateczne pożegnanie.
Złapałam go za podbródek i zmusiłam do tego żeby spojrzał mi w oczy, jego tęczówki były, jasne, pogodne. Dlaczego musiał mi tak bardzo utrudniać zadanie.
-Kocham cię Luke -wyszeptałam, tylko tyle byłam w stanie zrobić.
Uśmiechnął się i zbliżył usta do moich, tak że dzieliło je tylko kilka milimetrów. Wciąż patrzyliśmy sobie w oczy.
-Jestem cholernym szczęściarzem że cię mam.
Jego głos wyrwał mi serce z piersi, od dawna należało do niego, ale teraz po prostu je ode mnie wziął. Kiedy nasze usta się spotkały nie dałam rady powstrzymać łez które spłynęły po moich policzkach. Luke spojrzał na mnie zdezorientowany i kciukami starł z moich policzków ślady słabości. Uśmiechnęłam się, nie chciałam sprawiać mu przykrości, to ostatnia rzecz jaką chciałam żeby zapamiętał, jego ostatnim wspomnieniem o mnie nie mogła być moja załzawiona twarz.
Pocałowałam go, z początku był zdziwiony, ale później zaczął odwzajemniać mój pocałunek. Tym razem moje ciało zupełnie inaczej zareagowało na jego bliskość, cała się spięłam i nie umiałam skupić się na niczym konkretnym. Wszystko mieszało mi się w głowie. Musiałam to przerwać zanim to pójdzie za daleko i powiem coś czego nie chce powiedzieć.
-Masz iść do pracy pamiętasz.
Wstałam z jego kolan zanim zdążył zaprotestować i pociągnęłam go za ręce. Kiedy stanął przede mną nasze usta znowu się spotkały, jednak tym razem pocałunek był bardziej powierzchowny.
-Ty nigdy nie dajesz za wygraną??
Bardziej stwierdził niż zapytał więc nie miałam zamiaru na to odpowiadać.
-Na pewno nie chcesz żebym dzisiaj został tutaj z tobą??
Nie zdawał sobie sprawy z tego jak bardzo kusząca i zarazem nie możliwa do zrealizowania była jego propozycja. Poczułam rosnącą kulę w gardle która stawała się coraz większa wraz ze zbliżaniem się najtrudniejszego momentu. Jak miałam się z nim pożegnać, jak miałam go zostawić skoro nie zdążyłam się nim nawet nacieszyć, nie zdążyłam przyzwyczaić się do noszenia jego nazwiska, do mieszkania pod jednym dachem i wspólnego życia. Chciałam żeby ten moment jak najszybciej się skończył a za razem trwał jak najdłużej. Dlaczego ja musiałam być taka niezdecydowana.
Wtuliłam się w niego z całej siły, chciałam zniknąć, chciałam przeniknąć w jego wnętrze i już nigdy nie musieć się z nim rozstawać. Oczy znów zapiekły mnie od łez kiedy poczułam że pocałował czubek mojej głowy, a jego dłonie opiekuńczo wodziły po moich ramionach. Nie wiedział co się dzieje, a mimo to chciał żebym czuła że jest ze mną. Zawsze był, i od pewnego czasu wierzyłam w to że zawsze będzie. To dziwne uczucie mieć względem kogoś taką zupełną pewność. Ja ją miałam. Zamrugałam kilkakrotnie kiedy odsunął mnie od siebie na tyle żeby móc spojrzeć mi w oczy. Mogłabym przysiąc że na chwilę straciłam kontrolę nad własnym ciałem. Mógł zrobić ze mną co chciał. Należałam do niego.
-Praca, pamiętasz?? -wycedziłam przez zęby. Bardziej niż jemu chciałam przypomnieć o tym sobie, niektórych pożegnań nie należało nadmiernie przeciągać, bo to powodowało tylko większy ból. Nienawidziłam siebie, nienawidziłam się za tą decyzję, a raczej za to że teraz muszę być przez nią silna.
Przewrócił oczami i uśmiechnął się zalotnie. Jak on mógł mi to robić?? Jak mógł sprawiać że moje serce szalało?? Nie to nie była jego wina, to ja nie powinnam pozwalać sobie na taka reakcję.
-Dobra poddaję się.
Puścił mnie z nieukrywaną niechęcią. Nie lubił mnie zostawiać, a ja nie lubiłam być sama.
-Wiesz że im szybciej wyjdziesz tym szybciej wrócisz??
Starałam się podejść go podstępem, modliłam się żeby uśmiech na mojej twarzy wyglądał na bardziej szczery niż w moim odczuciu.
Najwyraźniej tak właśnie było, bo Luke złapał kluczyki do samochodu i stanął w drzwiach wyjściowych. Na prawdę niczego nie podejrzewał?? Mógł tak po prostu nie zauważyć że ja właśnie w tym momencie umieram od środka?? Ale to dobrze, o to właśnie mi chodziło, nie po to udawałam przed nim przez tak długi czas żeby teraz domyślił się że coś jest nie tak. Zaczynałam działać sama wbrew sobie, a to mi się nie podobało.
-Ale ostrzegam cię kochanie że będę z powrotem zanim zdążysz się stęsknić.
-Tylko że ja już za tobą tęsknie- wyrwało mi się zanim zdążyłam to skonsultować z mózgiem.
Posłał mi tak zniewalający uśmiech że serce łomotało mi w piersi chcąc się wyrwać do swojego właściciela. Nogi zupełnie odmówiły mi posłuszeństwa, przytrzymałam się blatu, nie byłam pewna czy dam radę ustać samodzielnie.
-Ja za tobą też skarbie- powiedział miękko i zatrzasnął za sobą drzwi.
I to tyle.
Koniec.
Po prostu zamknął za sobą drzwi i opuścił moje życie raz na zawsze. Sama nie umiałam określić tego jak się czuje. Przygniatał mnie ciężar który utrudniał mi oddychanie i poruszanie się. Stałam w zupełnym bezruchu , ze wzrokiem wbitym w podłogę. Bałam się że każdy chociaż najdrobniejszy ruch spowoduje falę bólu nad którą nie będę w stanie zapanować. Starałam się chronić moje serce które i tak już było w kawałkach przed zupełnym rozpadem.
Właśnie w tym momencie zauważyłam drugie śniadanie które mu przygotowałam wciąż leżące na kuchennym blacie. Moja reakcja była natychmiastowa, wybiegłam przed dom. Stał na podjeździe opierając się o samochód, zupełnie jakby właśnie na to czekał. Nie musiałam nic mówić, w kilku krokach znalazł się tuż przede mną. Słowo daję, że mogłabym utonąć w tych jego czekoladowych oczach, zatraciła bym się w nich i już nigdy nie odzyskała kontaktu z rzeczywistością.
-Chyba czegoś zapomniałeś.
Pomachałam mu przed oczami pakunkiem z jedzeniem. Wziął go ode mnie z nierozszyfrowanym wyrazem twarzy. Nie rozumiałam dlaczego nic nie mówi, tak bardzo chciałam jeszcze usłyszeć jego głos. Znienacka jego usta przywarły do moich z taką siłą i zachłannością że brakło mi tchu. Przez mój umysł przestały przemykać myśli, stał się zupełnie pusty, skupiając się tylko na tym jednym momencie. Moim małym ułamku wieczności.
-Zrobiłem to specjalnie-wyszeptał patrząc mi głęboko w oczy i delikatnie oblizał wargi. -Chciałem jeszcze raz poczuć twój smak. Wplotłam palce w jego włosy i przyciągnęłam go do siebie, nie byłam pewna co mam mu powiedzieć, nie byłam pewna czy w ogóle byłabym w stanie wydobyć z siebie jakiekolwiek słowo. Ale to było dobre pożegnanie, taki pocałunek był na to najlepszym sposobem. Bez słów zapewnialiśmy się o tym co czujemy, niczego więcej nie było trzeba.

Przez całą drogę do szpitala Jai nie odezwał się nawet słowem, rozumiał że potrzebowałam odrobiny czasu na poukładanie sobie tego wszystkiego w głowie. Kiedy do mnie przyjechał płakałam tak bardzo że nie byłam w stanie mówić, rozstanie z Luke'iem okazało się być milion razy trudniejsze niż się tego spodziewałam, wiedziałam że nie będzie łatwo, ale to co się stało zupełnie mnie zniszczyło. Czułam pustkę, ale nie taką zwyczajną, ta była dużo gorsza, rozrywała mnie od środka, przejmując władzę nad moim ciałem. Byłam zupełnie pusta, bez niego nie zostało mi już nic, zmuszałam się do tego żeby oddychać mimo że każdy kolejny oddech wypełniał moje płuca dawką ognia. Wyrzuty sumienia były nie do zniesienia, zostawiałam go samego ze wszystkim tym z czym mieliśmy sobie radzić razem. Nasze ''na zawsze'' było dużo za krótkie. Mój umysł nasuwał mi kolejne obrazy wspólnych chwil, wszystkiego tego co przeżyliśmy razem. Słyszałam o tym że przed śmiercią przelatuje ci przed oczami całe życie, ale nigdy nie sądziłam że jest to aż tak dosłowne. Najdziwniejsze w tym wszystkim było to że moje wspomnienia zaczynały się dopiero od momentu pierwszego spotkania a nim, od momentu kiedy pierwszy raz spojrzałam w jego oczy i zdałam sobie sprawę z tego że już nigdy w życiu ich nie zapomnę, że wryły się w moją pamięć tak głęboko jak najpiękniejsze momenty które zachowujemy w pamięci po to żeby zawsze móc do nich wrócić.  Wtedy mnie to przerażało, uzależniałam się od niego nawet nie zdając sobie do końca sprawy z tego co ja najlepszego zrobiłam. Teraz byłam tego w pełni świadoma. Byłam świadoma tego że moje życie zaczęło się dokładnie wtedy kiedy on stanął na mojej drodze. Wpuściłam go do mojego życia i pozwoliłam żeby nadał mu sens. I nie żałuje, niczego nie żałuje.
Zamknęłam oczy i uśmiechnęłam się sama do siebie. Nagle ogarnęła mnie fala spokoju, wszystko było takie jakie miało być, wszystko było na swoim miejscu. Zupełnie przestało się liczyć to że tak mało czasu było nam dane spędzić razem, nie ważne było to że musiałam odejść. Liczyło się tylko to że mieliśmy siebie, przez tak krótki czas znaleźliśmy w sobie wszystko to czego szukaliśmy w tym wszechświecie. Wszystko było na swoim miejscu, a ja tylko musiałam uwierzyć że tak właśnie jest.
Samochód się zatrzymał, otworzyłam oczy i rozejrzałam się po okolicy. Byliśmy na parkingu pod szpitalem. Jai złapał mnie za rękę zwracając moją uwagę na swoją osobę. Miał tak niepewną minę że miałam ochotę go przytulić i powiedzieć żeby tak się nie przejmował, ja na prawdę wiedziałam co robię, i chyba pierwszy raz w życiu byłam tak pewna swojej decyzji.
-Gotowa??-zapytał, a głos drżał mu do tego stopnia że zastanawiałam się czy zaraz nie zacznie płakać. Miałam nadzieję że tego nie zrobi, bo wtedy i ja dałabym upust swoim emocjom.
-Tak jestem gotowa- odpowiedziałam entuzjastycznie.
Uśmiechnął się krzywo, chyba nie do końca wierzył w to że na prawdę tak dobrze to znoszę, właściwie nie dziwiłam się mu, jeszcze kilka minut temu płakałam tak mocno że nie mogłam złapać oddechu. Teraz było inaczej.
-Jai posłuchaj mnie, wiem że się martwisz i uwierz mi ja też, ale to dziecko jest najwspanialszą rzeczą jaka mnie w życiu spotkała. To dowód na to co łączyło mnie z Luke'iem. A gdyby nie ta choroba pewnie wciąż siedziałabym w Australii z mężczyzną który kamuflował to że jest furiatem. Wszystko dzieje się z jakiegoś powodu, rozumiesz?? -Popatrzyłam mu w oczy, tak bardzo chciałam go przekonać do tego żeby spojrzał na to tak samo jak ja, żeby uwierzył że to wszystko to dar a nie kara.
Czekałam na jego odpowiedź, ale nadaremno, wysiadł z samochodu i otworzył mi drzwi. Nie wiedziałam co mam myśleć o jego reakcji. Złapał mnie za ramie i odprowadził do szpitala. Czyli teraz był na mnie zły, przecież nie miał powodu, nie zrobiłam nic co mogłoby spowodować taką jego reakcję. Skoro miał nie tolerować moich wyborów i utrudniać mi i tak jedną z najtrudniejszych sytuacji mojego życia mógł mi o tym wcześniej powiedzieć, poradziła bym sobie bez niego.
Odwrócił się w moją stronę dopiero kiedy byliśmy pod salą, miał zamknięte oczy i ściągnięte brwi.
-Przepraszam cię Jess- powiedział łagodnie. Spojrzał na mnie i rysy jego twarzy nieco złagodniały. Chciałam żeby mówił, żeby powiedział co tak go zdenerwowało że nie mógł nawet na mnie patrzeć.-Przepraszam że nie umiem patrzeć na to tak jak ty, że nie umiem cieszyć się z tego że umierasz. Uwierz mi że patrzenie na to jak się teraz uśmiechach jest cholernie trudne, bo wiem że już nigdy tego nie zobaczę, że nie będę miał się komu zwierzać, że nie będę miał być dla kogo przyjacielem,  nie umiem wyobrazić sobie świata bez ciebie a wiem że dla Luke'a będzie to jeszcze trudniejsze, nie wiem jak on się po tym pozbiera rozumiesz?? Nie wiem jak mu wszyscy się po tym pozbieramy.
Zamurowało mnie, jego słowa były tak prawdziwe że to aż bolało, cały czas byłam egoistką, myślałam tylko o tym jak ciężko jest mi się pożegnać z Luke'iem, ale nawet nie pomyślałam o tym jak ciężko będzie im wszystkim wtedy jak mnie zabraknie, chyba nawet nie chciałam o tym myśleć, to spowodowało by tylko że chciałabym tu zostać, a to nie było możliwe.
-Ale wybrałaś mnie żebym był tutaj z tobą, i będę, będę przy tobie aż do samego końca.
Nie wytrzymałam przytuliłam się do niego z całej siły chcąc zapomnieć o tym co właśnie powiedział, pogłaskał mnie po plecach.
-Kocham cię Jess- wyszeptał tak cicho że ledwie zdołałam to usłyszeć.
-Też cię kocham Jai jesteś najlepszym przyjacielem o jakim mogłabym marzyć.
Czułam że się roześmiał.
-Nieprawda to ty jesteś najlepszą przyjaciółką, gdyby nie ty już dawno by mnie tutaj nie było.
Uśmiechnęłam się i wtuliłam w niego jeszcze mocniej. Miałam na prawdę dobre życie, właśnie w tym dniu zdałam sobie z tego sprawę. Na końcu liczyło się tylko to że miałam osoby którym na prawdę na mnie zależało. Kochałam i byłam kochana, a w końcu tylko to się liczy.
Odsunął mnie od siebie i spojrzał nade mną w stronę drzwi, podążyłam za jego spojrzeniem, w drzwiach sali stał lekarz z przepraszającym wyrazem twarzy.
-Już czas -zawyrokował.
Wzięłam głęboki oddech i znów spojrzałam w oczy Jai'a, nie było w nich ani śladu żalu. Był tutaj ze mną, dla mnie.
-Idź już -potarł moje ramię dłonią i uśmiechnął się ciepło. Sama jego obecność tutaj dodawała mi odwagi. Kiedy przekroczyłam próg odwróciłam się w jego stronę, będzie mi go brakowało, naszych szczerych rozmów, mojego wyciągania go z kłopotów, ale przede wszystkim tego jego nieziemskiego uśmiechu którym potrafił poprawić nawet najgorszy dzień w moim życiu.
-Żegnaj Jai- powiedziałam mimo że przez zaciśnięte gardło ciężko mi było mówić. Uśmiechnął się tak że jego uśmiech rozpromienił cały korytarz, ale nawet to nie odwróciło mojej uwagi od łez w jego oczach.
-Do zobaczenia Jess.
Nie oderwałam od niego wzroku do momentu aż zamknęły się drzwi.
-Jest pani gotowa??-zapytał lekarz, ale jego głos ledwie do mnie docierał. Pokiwałam głową, bo nie wiedziałam czy mój głos jest na tyle silny żebym mogła powiedzieć to na głos. Beznamiętnie wykonywałam każde jego polecenie, moje myśli były daleko od ciała, towarzyszył Luke'owi, zdawałam sobie sprawę z tego że Jai zaraz do niego zadzwoni i zburzy jego życie, ale tak miało być, tak musiało być.
-Teraz zrobię pani zastrzyk, w ciągu kilku sekund pani zaśnie. Możemy zaczynać??
-Tak -odpowiedziałam bez cienia wątpliwości.
Skupiłam się na tym jak wbijał igłę pod moją skórę, nie chciałam patrzeć na niego i widzieć współczucia na jego twarzy, nie potrzebowałam go. Przeźroczysty płyn powoli mieszał się z moją krwią, poczułam się senna. Zamknęłam oczy i przywołałam w myślach portret jedynej miłości mojego życia. Uśmiechnęłam się wiedząc że będzie on moim ostatnim wspomnieniem.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~Luke~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Pędziłem do szpitala jak oszalały nie zwracając uwagi na ograniczenia prędkości. Odkąd Jai zadzwonił do mnie kilka minut temu z informacją że jest z Jess w szpitalu nie mogłem pozbierać myśli. Wiedziałem że termin jej porodu zbliża się wielkimi krokami, więc mówiłem jej że gdyby tylko poczuła że coś się dzieje ma do mnie dzwonić, ale tego nie zrobiła, w zamian za to zadzwoniła do Jai'a. Znowu. Wściekłość mieszała się we mnie ze strachem, bałem się o nią i o dziecko, chciałem być tam jak najszybciej.
Wbiegłem do szpitala, nie do końca zdając sobie sprawę z tego co tak właściwie miałem robić. Zaraz przy wejściu czekał na mnie Jai, w pierwszym odruchu chciałem mu przywalić, ale jego zmartwiona mina mnie powstrzymała, coś musiało się dziać.
-Co jest do cholery??-zapytałem go, ale tylko spuścił wzrok. Nie no tego już za wiele jak zaraz nie zacznie gadać zabije go, i to na oczach świadków. -Gadaj do cholery bo nie ręcze za siebie.
Złapałem go za ramiona i potrząsnąłem nim, jeśli zaraz czegoś nie powie rozwalę mu łeb, przysięgam.
-Jess ma cesarskie cięcie, zaprowadzę cię tam.
Starałem się o niczym nie myśleć i nie mnożyć czarnych scenariuszy, po prostu za nim poszedłem.

Czekaliśmy już dwie godziny, nie mogłem zrozumieć dlaczego to tyle trwa, samo czekanie nie było najgorsze, dużo gorszy był brak jakichkolwiek informacji, czułem się pominięty, wykluczony z życia mojej żony i mojego dziecka. Złość na Jai'a jakoś mi przeszła teraz byłem mu wdzięczny za to że tutaj jest, pomimo że nie zamieniliśmy ze sobą ani słowa dobrze było wiedzieć że nie zostawił mnie z tym wszystkim samego.
Wstaliśmy równocześnie kiedy drzwi się otworzyły i wyszedł z nich lekarz. Ciężko było cokolwiek stwierdzić po jego minie, nigdy nie potrafiłem rozszyfrowywać tego jakie wiadomości przynoszą.
-Który z panów jest ojcem??-zapytał zupełnie bezbarwnym głosem.
-Ja- niemal krzyknąłem, panowanie nad tonem głosu w takich sytuacjach nie było możliwe.
-Ma pan piękną zdrową córeczkę, myślę że za jakieś dwie godziny będzie mógł się pan z nią poznać.
Jego słowa docierały do mnie z opóźnieniem, zastałem ojcem. Naprawdę ZOSTAŁEM OJCEM. Byłem tak szczęśliwy że nie panowałem na sobą, przytuliłem Jai'a i wiedziałem że on też dzieli ze mną tą radość. Wszystko się we mnie zmieniło w jednej sekundzie, jakby to maleństwo którego nawet jeszcze nie widziałem sprawiło że wszystko stało się lepsze, prostsze. Chciałem się zobaczyć z Jess, chciałem jej podziękować za najbardziej niesamowite uczucie w moim życiu.
-A co z moją żoną??-Zapytałem odwracając się twarzą w stronę lekarza. Wbił wzrok w swoje dłonie i spochmurniał. O nie, to nie znaczyło nic dobrego.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Wiem zawaliłam i macie prawo mnie zabić. No ale mam nadzieję że przynajmniej wam się podoba. Napiszcie co sądzicie.
Kocham was;***
Jess

czwartek, 11 lutego 2016

Rozdział 46

Czytasz= skomentuj (z góry dziękuje;*)

Musiałam przyznać że nasze małżeństwo nie było stereotypowe, no dobrze trwało dopiero dwa miesiące i dwanaście dni, ale jak na razie nie przejawialiśmy żadnych objawów zmieniania się w typowe kłótliwe małżeństwo które z czasem coraz bardziej nienawidzi siebie nawzajem. Chyba za bardzo usiłowałam porównywać nasz związek z małżeństwem moich rodziców, zawsze uważałam że oni nie byli odpowiednio dobrani, skoro nie potrafili nawet ze sobą rozmawiać. My byliśmy inni, zupełnie inni spędzaliśmy razem tyle czasu ile tylko się dało i wciąż nie mogliśmy się sobą nacieszyć, może to kwestia tych straconych kilku miesięcy, teraz po prostu chcieliśmy nadrobić stracony czas. Ale szczerze mówiąc sama wątpiłam w ten scenariusz nie wierzyłam w to że kiedykolwiek będziemy zupełnie zaspokojeni swoją bliskością, taki moment miał chyba nigdy nie nadejść. Chociaż będziemy musieli się rozstać, i to dużo szybciej niż bym tego chciała. Stop. Koniec. Nie pozwolę na to żeby przyszłość na którą nie mam wpływy niszczyła mi najpiękniejsze momenty.
Usadowiłam się między nogami Luke'a kładąc sobie miskę z popcornem na kolanach, objął mnie ramionami i przyciągnął do siebie tak żebym oparła się o jego tors. Położyłam głowę na jego ramieniu i przyglądnęłam się złośliwemu uśmieszkowi który gościł na jego twarzy.
-To na czym skończyliśmy?- zapytałam, chociaż doskonale wiedziałam o czym rozmawialiśmy.
-Na tym że nasza córeczka będzie się nazywała Charlotte a w skrócie Charlie.
Wzięłam garść popcornu i włożyłam mu ją siłą do ust, chciałam żeby chociaż na chwilę się zamknął, czasami po prostu niemiłosiernie działał mi na nerwy.
-Nie ma szans, chcesz wpędzić nasze maleństwo w kompleksy?? Nie pozwolę żeby miała imię jak dla chłopca.
Chciał zaprotestować, ale nie mógł przełknąć kuli jedzenia tkwiącej mu w ustach. Perfidnie wykorzystałam sytuację.
-No to może Cassandra, Casie to słodkie imię i w przeciwieństwie do Charliego można tak nazwać tylko dziewczynkę.
Wreszcie uporał się z moją ''blokadą głupich pomysłów'' i biorąc dramatyczny teatralny oddech przeszedł do kontrataku.
-Dobrze niech ci będzie ale za to ja wybieram drugie umie i nie masz nic do gadania.
Spiorunowałam go wzrokiem, ale tylko się uśmiechnął przygryzając wargę.
-Hmm...- udawał zamyślonego kreśląc palcami wzory na moim przedramieniu. -Cassandra Amelia Brooks czy to nie brzmi cudownie.
Już miałam go uderzyć łokciem w żebra żeby przestał sobie ze mnie żartować, ale w porę zdążyłam się powstrzymać. On mówił zupełnie poważnie, a mi zaczęła podobać się ta wersja, naprawdę brzmiała wyjątkowo.
Zmarszczyłam nos i wróciłam do oglądania filmu szczerze mówiąc przez rozpraszanie mojego męża nie znałam nawet jego fabuły, ale nie chciałam pokazywać mu jak bardzo spodobał mi się jego pomysł.
-W sumie brzmi całkiem ciekawie, ale co będzie jeśli urodzi się chłopiec??
Oboje postanowiliśmy że nie chcemy znać płci dziecka, wiedziałam co to dla mnie oznacza, miałam się nigdy nie dowiedzieć czy na świecie pojawił się mój syn czy córka, ale to nie miało dla mnie najmniejszego znaczenia, kochałam to maleństwo, niezależnie od wszystkiego.
-Teraz to ja wybieram pierwsze imię- niemalże krzyknął mi do ucha próbując zapewnić sobie pierwszeństwo. Przewróciłam oczami i dałam za wygraną, mogłam pozwolić mu na to żeby coś zaproponował, w końcu w razie gdyby mi się nie spodobało i tak miałam jeszcze czas na to żeby przekonać go do mojej wersji, nie ważne jak bardzo byłby pewny swego i tak prędzej czy później zawsze mi ulegał. Najwyraźniej miałam wielką siłę perswazji.
-Dobra niech ci będzie, co proponujesz??
-Nathan i bez dyskusji, zawsze chciałem żeby mój syn tak się nazywał.
Spojrzał na mnie swoimi błagalnymi czekoladowymi oczami. Zaczęłam się zastanawiać czy on czasami nie próbuje wziąć mnie na litość, ale nawet mu się to udawało, chyba ostatnio zaczęłam tracić pazury, robiłam się dla niego zbyt pobłażliwa.
-Nawet mi się podoba, ale tylko pod jednym warunkiem.
-Zgodzę się na wszystko-zapewnił bez namysłu, i właśnie na to liczyłam.
-Na drugie imię będzie miał Jai.
Obserwowałam jak od razu zacisnął zęby i wzniósł oczy ku niebu.
-Ale nie na to.
Wiedziałam że będzie protestował, ale jego opór nie miał żadnych szans, w tym wypadku nie zgadzałam się na żaden kompromis. Odwróciłam się tak żeby móc spojrzeć mu w oczy, oparłam ręce po obu stronach jego ciała i delikatnie go pocałowałam. Miałam zamiar zniszczyć go jego własną bronią.
-Po tym wszystkim co Jai dla nas zrobił chyba należy mu się przynajmniej tyle.
Przygryzłam wargę i pociągnęłam za kołnierzyk jego koszulki, moim celem było rozproszenie go do tego stopnia że nawet nie zauważy kiedy się ze mną zgodzi.
-A niby co on takiego dla nas zrobił- jego oschły ton zmroził mi krew w żyłach. Nigdy nie przypuszczałam że żywił do własnego brata aż tak wielką urazę, w zasadzie nawet nie rozumiałam o co był tak bardzo na niego wściekły. Owszem w kilku sprawach mieli różne zdanie, zawsze inaczej patrzyli na świat, ale to chyba nie upoważnia go do używania takiego tonu, w końcu to jego brat, który zawsze chciała dla niego jak najlepiej. Ja widziałam to wyraźnie, ale on chyba nie dostrzegał pewnych rzeczy.
-Nie rozumiem dlaczego jesteś nim tak zafascynowana. Zawsze stajesz po jego stronie mino że to ja jestem twoim mężem, zastanawiałaś się czasami nad tym jak ja się czuję kiedy tak bardzo go wychwalasz?? Kiedy uważasz go za swojego najlepszego przyjaciela sprawiasz mi ból. Za każdym pieprzonym razem kiedy mówisz o nim z taką fascynacją coś rozrywa mnie od środka. On nigdy nie chciał żebyśmy byli razem, od samego początku tylko czatował na to żebyśmy się w końcu rozstali. - Jego oczy pociemniały, patrzył na mnie, ale miałam wrażenie że mnie nie widzi, że jestem zupełnie przezroczysta. Ciarki przeszły mi po plecach, już od dawna nie widziałam go w podobnym wydaniu. Starałam się nie pokazywać po sobie tego że mnie przestraszył, nie bałam się jego, ale bałam się jego słów. -Ale ty zawsze widziałaś w nim tylko swojego rycerza, pocieszyciela do którego leciałaś za każdym razem, po każdej kłótni. A ja po prostu się bałem, wiedziałem że ma na ciebie tak wielki wpływ że jeżeli tylko zechce namówi cię do tego żebyś ode mnie odeszła, i wreszcie to zrobił, doprowadził do naszego rozstania.
Nie wiedziałam co mam powiedzieć, byłam w tak ogromnym szoku że nie potrafiłam logicznie rozszyfrować jego słów. Czy on na prawdę uważał że to Jai namówił mnie do tego żebym go zostawiła?? Czy przez tyle czasu żywił w sobie urazę do niego i podsycał ją z każdym dniem. Przecież to niedorzeczne, Jai nie miał nic wspólnego z moim wyborem, podjęłam decyzję samodzielnie, zdając sobie sprawę ze wszystkich jej konsekwencji. Musiałam to wszystko odkręcić i to jak najszybciej, nie mogłam pozwolić na to żeby on dalej żył w błędnym przekonaniu.
-Ja nie miałam pojęcia- usiadłam na swoich piętach i spuściłam wzrok. Wolałam dać mu trochę przestrzeni zanim się uspokoi.
-Nie miałaś pojęcia że o wszystkim wiem.
Roześmiał się sucho i potarł twarz dłońmi.
-Tak wiem o tym że on nie raz namawiał cię do tego żebyś ode mnie odeszła, mało tego, sam bezczelnie mi się do tego przyznał, uznał że z dala ode mnie będzie ci lepiej. Ale ja nie jestem głupi, wiem co nim kierowało, chciał mi dopiec, zemścić się na mnie za to że to zawsze ja miałem większe powodzenie u kobiet, widział jak mi na tobie zależy i chciał to zniszczyć. Jak zawsze, on zawsze stawiał siebie w centrum wszechświata i robił wszystko tak jak mu było wygodnie.
-Przestać- warknęłam w końcu. Miałam dość jego słów, dość tej nienawiści. Kierowało nim coś co nigdy nie istniało, ubzdurał sobie swoją własną wersje wydarzeń i tak kurczowo się jej trzymał że musiałam nim porządnie wstrząsnąć żeby wybić go z tego amoku.
Spojrzał na mnie zdziwionym wzrokiem, nie spodziewał się takiej mojej reakcji, ale skoro myślał że będę bezczynnie siedzieć i wysłuchiwać głupot które opowiadał, to się grubo mylił. Przez chwilę oboje milczeliśmy, wiedziałam że muszę właściwie ważyć słowa, on miał zrozumieć mój punkt widzenia, a nie odebrać to jako atak na niego. A w jego przypadku granica między tymi dwoma była na prawdę cienka.
-Jai nigdy nie zrobił nic przeciwko tobie, wiem jak to wygląda, i jak możesz to odczuwać, ale nie zawsze wszystko jest takie jakie się wydaje na pierwszy rzut oka.
-No nie- wstał i zaczął chodzić po pokoju przyciskając sobie dłonie do głowy. -Ja po prostu nie wierzę ty znowu zamierzasz go bronić??
-Nie nie zamierzam go bronić -ściszyłam głos. Stąpałam po cienkim lodzie, to że nie brał już narkotyków nie oznaczało że zmienił się jego wybuchowy charakter.
-Chcę po prostu żebyś zrozumiał.
-Co takiego mam zrozumieć?? To że mimo tego że teraz jesteś moją żoną i tak trzymasz jego stronę, chyba nie na tym polega małżeństwo nie sądzisz kochanie.
Zignorowałam jego aluzję, musiałam być spokojna, kłótnia zupełnie w niczym nam teraz nie pomoże.
-Masz rację, Jai kilka razy postępował na prawdę nieuczciwie, nie powinien załatwiać niektórych spraw za twoimi plecami, ale przynajmniej pomyśl nad tym czy sam go do tego nie zmusiłeś. Masz rację, on kilka razy namawiał mnie do tego żebym od ciebie odeszła, żebym zostawiła to wszystko, i zaczęła życie na własną rękę, chciał mi nawet w tym pomóc. Ale to nigdy nie było działanie wbrew tobie. Skąd on mógł wiedzieć że traktujesz mnie poważnie, skoro to co robiłeś zupełnie przeczyło twoim słowom. Nawet ja nie mogłam być tego pewna, za każdym razem kiedy już zaczynałam w to wierzyć ty sprowadzałeś sobie kolejną dziewczynę mając gdzieś to co ja czuję. Przespałeś się nawet z jego dziewczyną, skoro w twoim mniemaniu tak właśnie miała wyglądać miłość, to ja w zupełności rozumiem to dlaczego on chciał mnie chronić. -Starałam się zachować niewzruszony ton głosu, ale emocje które odczuwałam były zbyt silne żeby dało się je kontrolować. -Jai nie miał nic wspólnego z moim wyjazdem do Australii to była moja decyzja, od początku do końca. Owszem przez cały ten czas utrzymywałam z nim kontakt, ale on był wtedy po twojej stronie. Miałam ci o tym nie mówić, ale skoro tak stawiasz sprawę to dowiesz się o wszystkim. -Wzięłam głęboki oddech i wbiłam wzrok we własne dłonie, nie chciałam na niego patrzeć, bo wiedziałam że brakło by mi odwagi.- On namawiał mnie do powrotu, za każdym razem kiedy rozmawialiśmy mówił mi co się z tobą dzieję, pomimo że wcale nie chciałam tego słuchać. To właśnie dzięki niemu wiedziałam że tym razem mogę ci zaufać, więc nie mów mi że on nic dla nas nie zrobił, bo zrobił dużo więcej niż ktokolwiek inny, gdyby nie on nie było by mnie tutaj teraz. Więc następnym razem dobrze się zastanów zanim kolejny raz go o coś oskarżysz.
Poczułam jak siada obok mnie na kanapie, kiedy uniosłam wzrok zobaczyłam że schował twarz w dłoniach. Chyba wreszcie udało mi się osiągnąć to co zamierzałam, zamiast oceniać chociaż raz zastanawiał się nad swoim zachowaniem. Przysunęłam się do niego i położyłam brodę na jego ramieniu, chciałam żeby wiedział że jestem przy nim nie zależnie od tego jak beznadziejnie się czasem zachowuje.
-Jestem palantem- powiedział szorstko. -Chyba w końcu powinienem przeprosić go za to że oskarżałem go o wszystko co najgorsze mnie w życiu spotkało.
-On już ci to wybaczył.
Odwrócił się w moją stronę, był tak blisko że stykaliśmy się czołami, jego oczy znowu zrobiły się jaśniejsze, patrzył na mnie w taki sposób że nie umiałam określić o czym teraz myślał.
-Jesteś moim aniołem, wiesz o tym??-zapytał, ale nie pozwolił mi odpowiedzieć. Jego wargi dotknęły moich, a ja nie chciałam przerywać tego momentu żadnymi słowami, jednak kącik moich ust mimowolnie powędrował w górę. Dobrze było mieć go przy sobie kiedy miałam pewność że jest mój, i tylko mój.
Nagle drzwi wejściowe zostały otwarte z takim impetem że uderzyły w ścianę wydając tępe uderzenie. Oboje z Luke'iem momentalnie od siebie odskoczyliśmy, nie spodziewaliśmy się żadnych gości, a taka niezapowiedziana wizyta nie wróżyła niczego dobrego.
-No witam was moje wy gołąbeczki mam nadzieję że wam nie przeszkadzam.
Do salonu jak burza wpadł Max wymacując na oślep kijem bejsbolowym. Nie wyglądał tak jak go zapamiętałam, potargane włosy kilka centymetrów dłuższe niż kiedyś niedbale opadały mu na czoło, luźne ubrania wisiały na nim jak na szkielecie. Jednak nie to najbardziej przykuło moją uwagę, najbardziej ze wszystkiego zmieniły się jego oczy, gościła w nich czysta furia, bez grama choćby najmniejszych ludzkich uczuć. Luke wstał szybciej ode mnie widziałam jak mocno zacisnął pięści i napiął mięśnie całego ciała. Jednym susem przeskoczył kanapę i znalazł się dwa metry bliżej Max'a niż ja, nie miałam pojęcia co zamierza, sama też nie wiedziałam co mam zrobić. Mój mózg odmówił pracy na tak wysokich obrotach, nie umiałam racjonalnie ocenić sytuacji, ale wiedziałam że na pewno nie podoba mi się to że Luke jest tak blisko zagrożenia.
Max wymachiwał kijem we wszystkie strony uniemożliwiając zbliżenie się do niego na tyle żeby można go było obezwładnić.
-No co macie takie miny nie spodziewaliście się mnie??-zapytał z jadem. -No tak jasne w końcu nie jestem kimś na tyle ważnym żeby poinformować mnie o waszym ślubie prawda??
Uderzył w szafkę na której stały ramki ze zdjęciami, na podłogę posypało się szkło, a drewno jęknęło pod naporem jego kolejnych ciosów. Luke co chwilę zerkał na mnie ukosem, starając się nie stracić Max'a z pola widzenia, zastanawiałam się czy on jest bardziej przyzwyczajony do takich sytuacji i czy ma jakiś plan awaryjny. Chyba zgłupiałam, przecież nikt nie ma planu na nagłe wtargnięcie do domu wariata z kijem bejsbolowym. Najwyraźniej po prostu umiał lepiej kryć swoje emocje niż ja, ręce trzęsły mi się do tego stopnia że wsunęłam je między nogi żeby nie widzieć ich drgań, serce waliło mi jak oszalałe, a ja bałam się wziąć oddech.
-Spokojnie odłóż ten kij a obiecuje że nikomu nic się nie stanie.
Luke próbował przemówić mu do rozsądku, tak opanowanym głosem, że byłam pod wrażeniem tego jak dobrze potrafi się kontrolować, ja nie byłam w stanie nawet otworzyć ust.
-Lepiej się zamknij bo to tobie coś się dzisiaj stanie.
Wymierzył czubkiem kija prosto we mnie.
-Ale to po ciebie tutaj przyszedłem.
Ruszył powoli w moją stronę, ale Luke stanął między mną a nim, zasłaniając mnie swoim ciałem.
-Obiecałaś mi coś i nie dotrzymałaś słowa mała suko. Powiedziałaś że będziesz moja już na zawsze, a ja dopilnuje tego żeby tak było. Znosiłem wszystko co robiłaś, wybaczyłem ci to że jak dziwka się z nim przespałaś, ale z tym już koniec, teraz będziemy grać na moich zasadach czy ci się to podoba czy nie.
Roześmiał się szorstko, a jego śmiech odbijał się echem w mojej głowie. W niczym nie przypominał opiekuńczego mężczyzny którego kiedyś znałam, teraz był inny, zimny i wyrachowany. Wtedy byłam prawie pewna tego że nie jest w stanie nikogo skrzywdzić, ale teraz nie było żadnej możliwości zapanowania nad nim. Był jak zwierze napędzane popędem a nie rozumiem. Był zdolny do wszystkiego a ja nie miałam zamiaru ryzykować. Zamachnął się i kij o kilka centymetrów minął głowę Luke'a. Szybkim ruchem odkleiłam pistolet przyklejony od spodu stołu, Luke poukrywał broń w różnych strategicznych punktach domu, nie rozumiałam po co to robił, aż do teraz.
-Nie ruszaj się bo strzelę- zagroziłam celując prosto w głowę Max'a. Spojrzał na mnie przez chwile, nieco zdezorientowany. Czy on na prawdę myślał że będę takim łatwym łupem?? Czy myślał że jeśli zacznie mi grozić po prostu z nim pójdę?? Przecież to niedorzeczne, wziął nas z zaskoczenia i liczył na to że będziemy nieuzbrojeni. Skoro tak to nieźle się przeliczył, nie miałam zamiaru pozwolić mu na to żeby skrzywdził osobę którą kocham.
Stałam w bezruchu kiedy Luke przejął inicjatywę i wyjął mi broń z ręki, nie protestowałam, i tak nie czułam się na tyle silna żeby pociągnąć za spust.
-Jess, idź na górę ja to załatwię- powiedział spokojnym tonem nie spuszczając wzroku z celu. Nie drgnęłam, chyba nie byłam gotowa opuścić tego pomieszczenia, bałam się stracić kontrole.
-O nie nigdzie nie pójdziesz.
Max zrobił krok do przodu, ale Luke wciąż mierzył prosto w jego czoło, nie odważył się podejść bliżej. A jednak zostały mu resztki zdrowego rozsądku- przemknęło mi przez myśl, ale od razu skarciłam samą siebie, wciąż trzymał kij w rękach. Był zagrożeniem i musiałam to sobie zakodować.
-Jess- Luke warknął przez zęby. Moja obecność tutaj tylko pogarszała sprawę, może kiedy zniknę Max'owi z oczu opamięta się i zrozumie jaki błąd popełnił.
Powoli skierowałam się w stronę schodów, cały czas czułam na sobie jego wzrok, ścisnęło mnie w gardle i kiedy znalazłam się na pierwszym stopniu schodów odwróciłam się.
-Luke proszę cię nie zrób mu nic złego.
Sama nie rozumiałam dlaczego to powiedziałam, ale czułam że powinnam. Byłam coś winna Max'owi za to że tak dobrze opiekował się mną przez te kilka miesięcy kiedy było mi tak ciężko. Nie ważne że wtedy był innym człowiekiem, nie chciałam żeby cokolwiek mu się stało z mojego powodu.
Kiedy znalazłam się w sypialni nie mogłam zebrać myśli, bałam się o Luke'a, ale wiedziałam że panuje nad sytuacją. Starałam się nasłuchiwać, ale na dole panowała grobowa cisza. Sekundy ciągnęły mi się w nieskończoność, aż do momentu w którym usłyszałam potworny huk. Wystrzał. A po nim trzy kolejne. Później powróciła cisza, przez kilkanaście sekund słyszałam jedynie nierówne bicie mojego serca. Kiedy w drzwiach pojawił się Luke wpadłam mu w ramiona, przytulił mnie bez słowa i pogłaskał po głowie.
-Spokojnie on już cię nie skrzywdzi. Musiałem to zrobić, inaczej nie dałby nam spokoju, a ja nie mogę ryzykować twojego bezpieczeństwa.
Nic nie odpowiedziałam, nie umiałam. Przytuliłam się do niego mocniej, chciałam zapomnieć o całej rzeczywistości. Liczył się tylko on.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Tak jak obiecałam jest troszeczkę szybciej, mam nadzieję że się podoba.
Dziękuje za wszystkie komentarze, to dla mnie naprawdę wielka motywacja.
Całuski,
Jess

czwartek, 4 lutego 2016

Rozdział 45

Luke wyszedł ze szpitala dwa tygodnie temu, okazało się że jak zwykle miał więcej szczęścia niż rozumu i nic poważnego mu się nie stało. Ale po mojej głowie wciąż błądziły myśli, bałam się że któregoś razu może mu zabraknąć chociaż odrobiny tego szczęścia, kiedy przemyślałam to ile razy groziło mi śmiertelne niebezpieczeństwo ile razy lądowałam w szpitalu odkąd go poznałam. Wyznaczyłam sobie nowy cel, być może niemożliwy do zrealizowania, ale ja lubiłam bezsensowne plany. Postanowiłam nauczyć go życia bez wyścigów, bez ciągłego narażania się i balansowania na krawędzi. Musiałam w kilka miesięcy zmienić go w odpowiedzialnego ojca, który poradzi sobie z samotnym wychowywaniem dziecka, uśmiechnęłam się sama do siebie, porywałam się z motyką na słońce i musiałam wygrać tą wojnę. Tak właśnie to będzie prawdziwa wojna, mój ukochany uzależniony od adrenaliny chłopak na pewno nie podda się bez walki.
Zajechałam na pojazd przed domem i wyciągnęłam zakupy z bagażnika, jak na razie to ja zajmowałam się domem, chociaż uzmysłowienie mu tego że powinien odpoczywać i nie przemęczać się przynajmniej dopóki do końca nie wyzdrowieje to jak mówienie do ściany, on jest uparty jak osioł, a może i gorzej.
Na klamce wejściowych drzwi zawieszony był mały pluszowy miś. Zmarszczyłam brwi i przeczesałam wzrokiem okolice, chyba zaczynałam być nadwrażliwa, zawsze spodziewałam się tego że ktoś może mnie śledzić, zupełnie irracjonalne uczucie a jednak nie umiałam go przezwyciężyć. Otworzyłam drzwi i niepewnie weszłam do środka, odłożyłam zakupy na półkę w przedpokoju i ruszyłam w głąb domu.
-Luke wróciłam gdzie jesteś??- zawołałam, ale nie usłyszałam żadnej odpowiedzi.
A może moje nierealne obawy tym razem się sprawdziły, ciarki przeszły mi po plecach na samą myśl że coś mogło stać się Luke'owi. Na schodach zobaczyłam kolejnego pluszaka, wzięłam głęboki oddech biorąc go do ręki. Co to w ogóle miało znaczyć?? To jakaś zabawa?? Jeśli tak to zupełnie nie śmieszna. Trop z kolejnych zabawek doprowadził mnie przed drzwi pokoju z którego nigdy nie korzystaliśmy, stał pusty i czekał na to aż ktoś w końcu zaangażuje się w jego urządzenie. Zagryzłam wargę i otworzyłam drzwi, to co zobaczyłam zupełnie zaparło mi dech, pokój był gotowy, pomalowany beżową farbą, z idealnie dopasowanymi kremowymi meblami, nad łóżeczkiem stojącym w rogu wisiała karuzela z małymi pluszowymi zwierzątkami. Jednak najbardziej moją uwagę przykuł Luke stający na środku pokoju w czarnym garniturze, chyba nigdy w życiu nie widziałam go tak eleganckiego. Musiałam zrobić przedziwną minę bo uśmiechnął się triumfalnie podchodząc do mnie, złapał mnie za ręce i wprowadził do pokoju, byłam mu wdzięczna że to zrobił bo chyba z wrażenia nie czułam już własnych nóg. Rozejrzałam się po pokoju, aż wreszcie natrafiłam na jego oczy, przyglądał mi się z taką fascynacją jakby widział mnie po raz pierwszy, a jego oczy miały czysty czekoladowy kolor i zupełnie niesamowity wyraz. Chciałam mu zadać tyle pytań, ale głos jakoś grzązł mi w gardle.
Jego usta delikatnie dotknęły moich i połączył nas w coraz to bardziej namiętnym pocałunku. Doskonale wiedział jak rozproszyć wszystkie moje myśli. Kiedy wreszcie odzyskałam oddech postanowiłam wyjaśnić dręczące mnie kwestie.
-Jak?? Kiedy ty to wszystko zrobiłeś??
Starałam się nie spuszczać go z oka i pilnować na każdym kroku, przecież zobaczyłabym gdyby znikał na kilka godzin w pustym pokoju. Miałam wrażenie że zwariuje, mój mózg działał na najwyższych obrotach, a mimo wszystko nic z tego nie rozumiałam.
-Mam swoje sposoby- zaśmiał się. -I od razu się tłumacze nie przemęczałem się, przysięgam że na siebie uważałem.
-Akurat- wyrwało mi się zanim zdążyłam się powstrzymać. Najwyraźniej go rozbawiłam bo parsknął śmiechem.
-Widzę że jak zawsze mi wierzysz- starał się udawać obrażonego, ale nie mógł powstrzymać się od śmiechu. -Czyli że ci się podoba??
Nie rozumiałam po co w ogóle pytał, wydawało mi się że moja reakcja była już dość jasnym komunikatem. Przygryzłam wargę ale do moich oczu i tak napłynęły łzy, w ostatnim czasie częściej dawałam się ponosić emocjom, wzruszałam się przynajmniej kilka razy dziennie, ale teraz nie umiałam nawet określić tego co czułam.
-To... to jest niesamowite.
Zarzuciłam ręce na jego szyję i mocno się do niego przytuliłam, nie chciałam o tym myśleć ale kolejny raz dopadły mnie wyrzuty sumienia, nie czułam się dobrze ukrywając przed nim coś tak ważnego jak moja choroba, ale wiedziałam że tak będzie lepiej. Postanowiłam i miałam zamiar wytrwać w tym postanowieniu.
-Cieszę się że ci się podoba, ale to dopiero początek niespodzianek.
Przymrużyłam oczy kiedy złapał mnie za ręce, od pewnego czasu nie bałam się już jego niespodzianek, właściwie nie bałam się ich odkąd przestał brać narkotyki, ale teraz ciekawość wyżerała mi dziurę w żołądku.
Uklęknął na jedno kolano ani na chwilę nie zrywając naszego kontaktu wzrokowego. Jak każda dziewczyna w takim momencie pomyślałam tylko o jednym, ale to nie było możliwe, Luke był inny, nigdy nie zależało mu na formalizowaniu związku. Chociaż w mojej głowie zapaliła się mała iskierka, ostatnio zadziwiał mnie na każdym kroku więc dlaczego miałby nie zrobić tego teraz??
-Przez ostatnie wydarzenia dużo zrozumiałem, chyba wreszcie zacząłem dorastać i patrzeć na pewne rzeczy z zupełnie innej perspektywy. Zanim pojawiłaś się w moim życiu było mi dobrze, a przynajmniej tak mi się wydawało, nie byłem do nikogo przywiązany nie miałem żadnych zobowiązań. A za najważniejsze uważałem to, że nie muszę się o nikogo troszczyć, w moim świecie byłem tylko ja i właśnie to się liczyło. Ale ty wszystko zmieniłaś, na początku buntowałem się przeciwko tym zmianom, bałem się ich, w moim świecie przywiązanie zawsze oznaczało słabość. Od kiedy się pojawiłaś czułem że nic już nie będzie takie samo, czułem że przede wszystkim muszę cię chronić, zapewnić ci bezpieczeństwo, i to bez względu na to czy będziesz ze mną czy nie. Dawałem plamę, i to nie jeden raz, wreszcie sam stałem się dla ciebie zagrożeniem, czułem się jak potwór krzywdząc to co najbardziej kocham. Teraz dzięki temu wszystkiemu jestem już inny, i przysięgam ci że zrobię wszystko żebyś była szczęśliwa i wreszcie dostała to na co tak na prawdę zasługujesz. Zaczynając od teraz. -Wyjął z kieszeni malutkie czerwone pudełeczko i otworzył je ukazując srebrny pierścionek z błyszczącym brylantem. -Jessico Emilio Evans czy uczynisz mnie najszczęśliwszym facetem na świecie i zostaniesz moją żoną??
Spojrzał na mnie tymi swoimi czekoladowymi oczami z taką ufnością że nie umiałam się temu oprzeć.
Przygryzłam wargę z nerwów, zaczynało robić mi się słabo, z jednej strony nie posiadałam się przez to z radości, była tak ogromna że mogłabym przenosić nią góry, albo nauczyć się latać, ale na drugim końcu szali stało coś czego nie umiałam zidentyfikować, napajało mnie niepokojem i coraz bardziej przeciągało na swoją stronę. Nie rozumiałam dlaczego to czułam, dlaczego czułam się źle?? W mojej głowie pojawiła się blokada uniemożliwiająca mi logiczne postrzeganie sytuacji, wiedziałam że sama jestem temu winna, ten niepokój to po prostu świadomość że nie chce zaczynać naszego małżeństwa od kłamstwa, no może nie kłamstwa, ale na pewno ukrywania prawdy. Zrozumiałam że cisza trwa o kilka sekund za dużo, szybko przekalkulowałam najważniejsze fakty. Kocham go i nic tego nie zmieni, a już na pewno nie jakaś głupia choroba, w końcu miłość to oszczędzanie drugiej osobie cierpień, więc postępuje właściwie. Podniosłam samą siebie na duchu i upewniłam w tym co właśnie chciałam zrobić.
-Tak Luke wyjdę za ciebie- powiedziałam na tyle pewnym głosem ile tylko dałam radę. Naprawdę byłam tego pewna, byłam pewna jego i mnie aż do końca.
Założył mi pierścionek na palec i wziął tak mocno w objęcia że zupełnie się w nim zatopiłam, czułam że łzy spływają mi po policzkach, ale nie umiałam ustalić dlaczego, czułam się zupełnie skołowana, ale szczęśliwa, przede wszystkim szczęśliwa.
-Miałem nadzieję że to powiesz -wyszeptał z twarzą wciąż wtuloną w moje włosy.- A teraz chodź-złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą na dół. Wariat, zupełny wariat, już od dawna wiedziałam że mu odbiło, ale nie miałam pojęcia że aż do tego stopnia.
-Mogę wiedzieć gdzie teraz idziemy?? -zapytałam udając poirytowaną, ale naprawdę bawiła mnie ta jego zabawa, lubiłam kiedy mnie zaskakiwał.
-Mówiłem ci że to nie koniec niespodzianek.
-A zaręczyny przypadkiem nie były drugą niespodzianką??
-Racja-podrapał się po głowie, przygryzając wargę. Uwielbiałam kiedy to robił wyglądał wtedy jak typowy buntownik, który jest tak pewny swego uroku, że każda kobieta traci przy nim głowę. O tak to właśnie była definicja mojego chłopaka, a właściwie to narzeczonego, chyba trochę mi zajmie przywyknięcie do nowej rzeczywistości.
-Ale czy powiedziałem że niespodzianki skończą się na dwóch?? Uznajmy że będzie to dzień niespodzianek, co ty na to??
-Zgoda jeśli tylko wszystkie będą tak genialne jak te.
-Będą nawet lepsze -szepnął zbliżając się do mnie tak bardzo że nasze usta dzieliło zaledwie kilka milimetrów. Poczułam dreszcz na skórze spowodowany jego bliskością. Pocałował mnie, ale nasz pocałunek nie był taki jakiego się spodziewałam, ledwie musnął moje usta i znalazł się tuż przy drzwiach wyjściowych.
-Kate jest twoja-krzyknął i zniknął za drzwiami. Spojrzałam na dziewczynę która wyszła z kuchni. Uśmiechała się do mnie serdecznie a ja stałam wciąż wstrząśnięta tym co się przed chwilą wydarzyło, najpierw mi się oświadcza a teraz znika bez słowa. Tak to bardzo w jego stylu.
-On zupełnie zbzikował, chyba będę mu musiała znaleźć psychiatrę, najlepiej dobrego psychiatrę- powiedziałam bardziej do siebie niż do Kate i uśmiechnęłam się pod nosem. Na samą myśl o tym co jeszcze Luke dla mnie przygotował czułam mrowienie w brzuchu.

-Długo jeszcze??- zaczynałam się wiercić kiedy Kate robiła mi makijaż. Wmówiła mi że to Luke kazał jej pierwsze przebrać mnie w coś co tak delikatnie otulało moje ciało że prawie w ogóle tego nie czułam, a później zrobić mi makijaż jednak najgorsze w tym wszystkim było to że nie mogłam na to patrzeć. Zaraz po wyjściu Luke'a kazała mi zamknąć oczy i nie podglądać, kilka razy naprawdę poważnie nęciło mnie żeby przynajmniej podejrzeć pół okiem, ale stwierdziłam że skoro Luke nie chciał żebym to widziała to najwyraźniej miał w tym jakiś swój cel. Ciekawość zżerała mnie od środka, a ja robiłam się przez nią coraz bardziej niecierpliwa i marudna, czym chyba coraz bardziej dawałam w kość Kate, która za każdym razem kiedy się ruszałam wypuszczała głośno powietrze i groziła że jeśli się nie uspokoję nigdy tego nie skończy. Zebrałam w sobie ostatki sił i starałam się nie ruszać. Po dwudziestu minutach wreszcie oznajmiła mi że skończyła, po tonie jej głosu można było wywnioskować że jest dumna ze swojego dzieła, ja też chciałam zobaczyć to co ze mną zrobiła.
-Mogę wreszcie otworzyć oczy-zapytałam z nadzieją. Może troszkę chciałam ją wziąć na litość, ale tylko troszeczkę.
-Oczywiście że nie, i ani mi się waż podglądać bo normalnie zabije- powiedziała to tak poważnym głosem, że aż się roześmiałam.
-Wiesz co to są zwykłe tortury powinnam się za to do ciebie nie odzywać do końca życia.
Teraz to ona się roześmiała i pomogła mi wstać.
-Nie martw się kiedy zobaczysz co on dla ciebie przygotował zmienisz zdanie i wszystko mi wybaczysz.
-Nie liczyłabym na to- skwitowałam krótko.
-Dobra, dobra a teraz mnie nie denerwuj bo jeszcze wprowadzę cię prosto w ścianę.
Złapała mnie za ręce i pociągnęła za sobą.
-I tak ci tego nie wybaczę.
Nie odpowiedziała, słyszałam tylko jak usiłuje stłumić śmiech. Co ją tak bawiło?? Czy ja naprawdę byłam aż tak śmieszna?? A może miała rację i niespodzianka przygotowana przez Luka miała zrobić na mnie aż takie wrażenie że zapomnę o tym przez co musiałam tu z nią przejść. Tylko co to takiego mogło być, starałam się wytężyć myśli, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Zupełnie jakbym miała w niej czarną dziurę.
-Wsiadaj do samochodu-usłyszałam głos Jai'a tuż za plecami i niemalże dostałam przez niego zawału.
-Jai to ty??-zapytałam, chociaż doskonale wiedziałam że to on. -Nareszcie może ktoś normalny wytłumaczy mi co się tutaj dzieje.
Poczułam jego dłonie na ramionach, wsadził mnie do samochodu nie licząc się zupełnie z moją wolą.
-Przykro mi Jess, ale niczego nie mogę ci powiedzieć.
-No nie- zaprotestowałam. - I ty przeciwko mnie, nie spodziewałam się że ty też będziesz wplątany w ten spisek.
-Tak jakoś wyszło- roześmiał się i zamknął drzwi.
Super nie mogłam uwierzyć w to że Luke wszystkich przeciągnął na swoją stronę. Teraz już nie miałam szans, musiałam zdać się na nich i być posłuszną, może to trochę wbrew mojej naturze, ale ten jeden raz mogę zrobić wyjątek. W końcu komu miałabym zaufać jeśli nie moim przyjaciołom.
Droga dłużyła mi się w nieskończoność, musiałam przyznać że z zamkniętymi oczami ciężko jest ocenić odległość. Jai i Kate siedzieli z przodu i coś do siebie szeptali, ale pomimo tego że wysilałam się ile mogłam nic z tego nie rozumiałam. Po pewnym czasie przestałam już nawet próbować, zaczęłam nakręcać kosmyki włosów na palec, ale Kate od razu zareagowała i stwierdziła że zaraz zniszczę jej arcydzieło, poddałam się odchyliłam głowę i myślami wróciłam do pokoiku naszego maleństwa. Nigdy nie sądziłam że Luke okaże się być taki odpowiedzialny, prawdą było to że ostatnie czego się po nim spodziewałam to urządzenie pokoiku dla dziecka. Zmienił się, w ostatnim czasie diametralnie, podobało mi się to że przynajmniej ten jeden raz była to zmiana na lepsze, wreszcie nie musiałam się martwić o to że nawywija jakiś głupstw.
Poczułam że samochód się zatrzymuje, od razu poprawiłam się na siedzeniu i o mały włos nie rozglądnęłam się po okolicy.
-Jesteśmy na miejscu??-zapytałam, ale Jai zdążył już otworzyć mi drzwi. Podał mi rękę, ale odepchnęłam ją i wysiadłam o własnych siłach przytrzymując sukienkę żeby się o nią nie potknąć.
Zasłonił mi oczy dłońmi i lekko popchnął mnie do przodu dając mi znak że mam iść.
-Ej no nie sądzisz że to już lekka przesada?? Przecież i tak mam zamknięte oczy.
-Może i tak ale ja muszę mieć pewność.
Ruszyłam posłusznie do przodu kiedy zdałam sobie sprawę że najmniejszy opór nie ma żadnego sensu, i tak nie jestem w stanie z nim wygrać. Czułam jak bardzo był podekscytowany, aż drżały mu ręce, nigdy wcześniej nie widziałam takiej jego reakcji. Ścisnęło mnie w żołądku dokładnie w momencie w którym kazał mi stanąć, powoli odsłonił moje oczy a obraz który mi się ukazał pochodził ze snu, byłam pewna że to musiał być sen. Znajdowaliśmy się nad brzegiem morza, woda w promieniach zachodzącego słońca przybrała lekko fioletową barwę, a na środku srebrzystej plaży stał łuk z różowych i białych kwiatów. Ale nie to najbardziej przykuło moją uwagę, dużo bardziej zwróciłam uwagę na to że byli tu wszyscy którzy byli dla mnie najważniejsi. Luke najwyraźniej nie chciał brać ślubu bez swoich przyjaciół. Brać ślubu, czy to czasami nie jest niemożliwe, jeśli chodzi o nas, po tym wszystkim co przeszliśmy, po wszystkich wzlotach i upadkach mieliśmy wreszcie wyjść na prostą, zacząć nowe wspólne życie. Na samą myśl o tym bezwiednie zaczęłam iść w jego kierunku, tym razem coś przyciągało mnie do niego jeszcze bardziej niż zwykle. Kate złapała mnie za ramie i zmusiła do tego żebym na nią spojrzała.
-Ale ty jesteś narwana- roześmiała się i wcisnęła mi do ręki bukiet z tych samych kwiatów którymi ustrojony był łuk.-Ja rozumiem że nie możesz się doczekać ale powinnaś mieć jeszcze coś pożyczonego.
Rzuciłam jej nienawistne spojrzenie, jak mogła odciągać w czasie najwspanialsze wydarzenie mojego życia przez jakieś przesądy. Zdjęła bransoletkę i wcisnęła mi ją na nadgarstek.
-No dobrze teraz już chyba wszystko jest na swoim miejscu.
Nie czekałam ani chwili, nie miałam zamiaru ulegać kolejnym jej pomysłom. Zdjęłam buty i rzuciłam je na bok, miałam to zrobić zaraz w momencie w którym zdałam sobie sprawę że jesteśmy na plaży, uwielbiałam dotyk piasku na bosych stopach. Musiałam przyznać że Luke zrobił to idealnie, nie mogłam wyobrazić sobie lepszej scenerii do tego żeby wreszcie został moim mężem.
W garniturze wyglądał niesamowicie, a jego rozczochrane włosy stanowiły wprost zabójczy kontrast, nie umiałam uwierzyć w własne szczęście, z wszystkich tych wspaniałych dziewczyn z którymi się spotykał wybrał akurat mnie, to dla mnie był gotów się zmienić i rzucić wszystko czym zajmował się do tej pory. Miałam najwspanialszego mężczyznę na świecie, i nigdy w to nie wątpiłam.
Cały czas patrzyłam w jego oczy, aż do momentu w którym stanęłam obok niego i złapał mnie za dłonie, pochylił się do mnie tak blisko żeby to co mówił zostało tylko między nami.
-Pamiętasz, kiedyś obiecałem ci że zorganizuje ślub niespodziankę, wreszcie dotrzymałem słowa. Wyglądasz dziś nieziemsko, zupełnie jakbym trzymał mój prywatny kawałek nieba.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
No i nareszcie jest, wiem, wiem trochę to trwało i przepraszam was za to. Ale mam nadzieję że wam się podoba.
Aha i jeszcze jedno dziękuje za wsparcie podczas sesji (na szczęście wszystko zdałam), dzięki temu mogę poświęcić więcej czasu na pisanie więc rozdziały będą pojawiać się szybciej.
Całuski,
Jess