Wiem że to element książek ale nie mogłam się powstrzymać. Chciałam wam bardzo podziękować za każdy komentarz, za wszystkie miłe słowa dzięki którym wreszcie zaczęłam wierzyć w siebie i w to że pisanie może być moim sposobem na życie. Dziękuje za to że przetrwaliście ze mną te prawie dwa lata mimo tego że czasami byłam bardzo nieznośna. Dziękuje że zawsze podnosiliście mnie na duchu i daliście mi ogromną nadzieję na spełnienie marzeń. Życzę wam żeby również wasze wszystkie marzenia się spełniły. Mam nadzieję że wam się podobało. Czekam na wasze opinie.
Kocham Was,
Jess
środa, 25 maja 2016
Rozdział 49- Ostatni
Przejechałem wzrokiem po zgromadzonych ale nie umiałem skupić się na żadnej twarzy. Całą moją uwagę przykuwała trumna z jasnego drewna przykryta wieńcami z białych kwiatów. Nigdy nie czułem żebyśmy byli tak blisko a zarazem tak daleko od siebie. Dzieliło nas zaledwie kilka metrów, ale była to odległość większa niż kiedykolwiek. Czegoś takiego nie można z niczym porównać, nie można tego nikomu opisać, ani z nikim się tym podzielić. Zostajesz zupełnie sam w swoim opustoszałym świecie ze świadomością że nikt nie jest w stanie wypełnić tej pustki w sercu którą wywołała odchodząc. To jak nauka życia od nowa, od podstaw, bo fundament tego kim byłeś zupełnie się zawalił. Ja właśnie uczyłem się brać pierwszy oddech bez niej, byłem jak niemowlę, zupełnie jak moja córeczka, wtedy kiedy jej życie się zaczęło moje bezpowrotnie zmieniło swój kształt. Zaczynaliśmy teraz od nowa. Wspólnie.
Nie skupiałem się na słowach księdza, ale kiedy usłyszałem swoje imię podniosłem wzrok. Wpatrywał się we mnie z wyczekiwaniem i zapraszającym gestem wskazywał na miejsce obok siebie. Nie miałem przygotowanej przemowy, ale doskonale wiedziałem co chciałem powiedzieć. Kiedy stanąłem naprzeciwko jej trumny poczułem ją, poczułem jej obecność. Pierwszy raz od jej śmierci poczułem to z taką intensywnością. Uśmiechnąłem się sam do siebie wciąż trzymając kurczowo zamknięte oczy. W myślach zapewniłem ją o tym jak bardzo wciąż ją kocham i że to, że jest teraz ze mną w inny sposób niż zwykle niczego nie zmieniło. I jeszcze jedno, podziękowałem jej za to że jest ze mną, że zawsze była i na zawsze pozostanie. Nabrałem powietrza w płuca i wreszcie zacząłem mówić.
-Pewnie każdy z was spodziewa się w tym momencie smętnej przemowy, czegoś w stylu ''bez niej moje życie nie będzie już takie samo'' i to prawda, bo nie będzie, ale teraz zamierzam wam opowiedzieć o czymś zupełnie innym. O naszej historii, o historii anioła który zszedł na ziemię do takiego idioty jak ja. Ale zacznijmy od początku. Większość z was mnie zna i dobrze wiecie jak wygląda moje życie, albo może jak wyglądało zanim ona się w nim pojawiła i przewróciła wszystko do góry nogami. Byłem dilerem i narkomanem, uzależnionym od adrenaliny, chociaż nigdy tak siebie nie definiowałem, taka była prawda, z perspektywy czasu dokładnie to widzę. Było mi całkiem dobrze, a przynajmniej kiedy byłem na haju czułem że wszystko ma sens, dużo gorzej było kiedy wracałem do rzeczywistości, kiedy budziłem się rano i czułem że zmierzam do nikąd. Zawsze miałem problem w kontaktach z ludźmi, miałem znajomych i przyjaciół, ale tak na prawdę mówiłem im tylko to co chcieli usłyszeć, nie chciałem żeby mnie poznali, nie tego prawdziwego. Zbudowałem wokół siebie mur i odsuwałem od siebie wszystkich którzy chcieli go zniszczyć. I wtedy pojawiła się ona, jednym spojrzeniem swoich niewinnych błękitnych oczu złamała we mnie wszystko to co tak starannie budowałem. Nie umiałem jej od siebie odepchnąć więc robiłem wszystko żeby tylko mnie znienawidziła. Każda cząsteczka mojego ciała ciągnęła mnie do niej, a ja byłem tym przerażony. Każdego dnia odkrywała się przede mną, a ja jak głupi zakochiwałem się w każdej najmniejszej cząsteczce jej osoby. Byłem jak uzależniony, chciałem coraz więcej i więcej, a ona mi to dawała, aż w końcu oddała mi całą swoją duszę, wszystko to czego się bała, wszystko co sprawiało jej szczęście, i co przywoływało uśmiech na jej twarzy. Była przede mną zupełnie naga i bezbronna, wtedy zrozumiałem jak wielkiego zadania się podjąłem. Teraz byłem jej obrońcą, powierzyła mi całą siebie a ja musiałem ją chronić. Nie byłem w tym dobry, nie dość że nie umiałem ochronić jej od zagrożeń tego świata, to jeszcze sam stałem się dla niej zagrożeniem. Nienawidziłem siebie za każdym razem kiedy przeze mnie cierpiała, ale rozumiałem że właśnie to nas buduje, po każdym kryzysie stawaliśmy się silniejsi, a ja byłem mądrzejszy. Pierwszy raz poczułem że chce mieć dom, ale nie taki jak do tej pory, nie chodziło mi o willę z basenem i pełen luksus. Chciałem wspólnego domu z nią, wspólnego życia, budzenia się koło niej codziennie rano i zasypiania oplatając ją ciasno ramionami. Dawała mi dużo więcej niż ktokolwiek inny, pozwoliła mi zrozumieć, że w tym wszystkim jest jakiś sens i ja w to wierze. Wierze w to pomimo tego że cała ta droga prowadziła mnie właśnie do tego miejsca, prowadziła do naszego pożegnania. Teraz rozumiem że ona była aniołem którego wysłał mi Bóg, widział że staczam się w otchłań beznadziei i dał mi najwspanialszy dar jaki mogłem dostać. Nigdy nie przestanę mu za nią dziękować, bo ona nauczyła mnie jak żyć i otworzyła mi oczy na to co tak na prawdę się liczy. - Pierwszy raz od początku przemowy wziąłem naprawdę głęboki oddech. Czułem ulgę mogąc to wszystko z siebie wyrzucić, nie liczyłem na to że to cokolwiek zmieni, że to co powiem wpłynie w jakikolwiek sposób na ich życie, ale było mi lżej na sercu kiedy wreszcie przestałem kryć w sobie wszystkie uczucia. Czy im się to podoba czy nie miałem zamiar być szczery, szczery do bólu. -Jednak z kilku rzeczy i kilku decyzji jestem na prawdę dumny. Nawet nie wyobrażacie sobie tego jakie to szczęście wiedzieć że na jej grobie będzie widniało moje nazwisko. -Spojrzałem w stronę jej rodziców i wściekłość aż we mnie zabuzowała. Idealnie grali rodziców zrozpaczonych śmiercią córki, ale ja nie dałem się na to nabrać i nie miałem zamiaru pozwolić na to żeby kogokolwiek udało im się tak oszukać. -Nie zasłużyliście na taki skarb jakim ona była- zwróciłem się bezpośrednio do nich wbijając w nich kamienne spojrzenie. -Uważaliście ją za swoją własność, traktowaliście ją jak swojego zwierzaczka w klatce, ale ona się wam nie dała. Ona ocaliła mnie, ale ja też ocaliłem ją, pokazałem jej że nie musi pozwalać wam trzymać ją za kratami. Sama podjęła decyzję, wybrała mnie, a nie was, wolała żyć wolno, ponosząc wszystkie konsekwencje tych decyzji. Nawet takie które doprowadziły ją właśnie tutaj. Teraz już wiem że życie to kwestia wyboru, możesz żyć bezpiecznie pozwalając na to żeby to inni tobą kierowali, lub robić to co kochasz najbardziej, nawet jeśli wiąże się to z łamaniem wszelkich zasad, może twoje życie wtedy nie będzie za długie, ale lepsza jest pewność że w stu procentach przeżyłeś każdą minutę niż zastanawianie się przez całe lata co by było gdyby. Nie bójcie się ryzykujcie, a może to doprowadzi was do waszego własnego anioła.
Wróciłem na swoje miejsce uśmiechając się szeroko, osobiste pożegnanie z nią wolałem zostawić tylko dla siebie, to co powiedziałem i tak zawierało już zbyt wiele szczegółów. Jai położył dłoń na moim ramieniu i zbliżył się chcąc powiedzieć mi coś na ucho.
-Jestem z ciebie dumny, naprawdę nieźle się spisałeś.
Całą noc spędziłem przy jej grobie, łatwo było mi powiedzieć te wszystkie słowa, ale trudniej się do nich stosować. w momencie w którym jej trumna dotknęła ziemi moje serce stanęło, jak miało działać poprawnie skoro jego lepsza połowa znajduje się dwa metry pod ziemią. Nie potrafiłem zostawić jej tutaj samej, niemal namacalnie czułem łączącą nas więź i wiedziałem że jeśli oddalę się na zbyt dużą odległość zerwę ją definitywnie. Nie umiałem przestać wpatrywać się w tabliczkę z jej imieniem i nazwiskiem i pytać ''dlaczego??'', pierwszy raz zacząłem zadawać to pytanie, ale nie brzmiało ono dlaczego ona nie żyje, pytałem Boga dlaczego nie zabrał mnie razem z nią, przecież wiedział że sam nie jestem sobie w stanie poradzić. Usłyszałem za sobą kroki, ale się nie odwróciłem, miałem gdzieś to kto zobaczy mnie w takim stanie. Są momenty w życiu w których opinia innych po prostu cię nie obchodzi, i to zdecydowanie jeden z takich momentów.
-Myślę że powinieneś już wrócić do domu- usłyszałem łagodny głos Jai'a. No jasne a kogo by innego, skoro myślał że jeżeli poudaje że jest mu przykro to zdoła mnie stąd zabrać to się grubo mylił.
-Wal się - wycedziłem przez zęby, miałem gdzieś to co sobie o mnie pomyśli, umiałem go tolerować tylko wtedy kiedy zachowywał bezpieczną odległość i nie próbował mnie pouczać. To ja zawsze wyciągałem go za uszy kiedy wpakował się w jakieś bagno więc swoje rady mógł sobie wsadzić.
-Rozumiem że chcesz tu siedzieć i pewnie gdyby tu leżała moja żona zrobiłbym to samo, ale trzeba żyć rozumiesz?? Trzeba żyć dla tych którzy zostali tu, siedząc tu niczego nie zrobisz, nic już nie zmienisz choćbyś nie wiem jak tego pragnął. Możesz tu przychodzić tyle razy ile będziesz tego potrzebował, ale nie możesz tak żyć, nie możesz siedzieć tu aż umrzesz z wyczerpania. Rozumiem co czujesz ale musisz wreszcie dorosnąć i zacząć zachowywać się tak jak przystało na prawdziwego mężczyznę, i przede wszystkim musisz zacząć zachowywać się jak ojciec.
Zacisnąłem szczęki powstrzymując się od odwrócenia się i wybicia mu zębów, wiem że później żałowałbym takiego zachowania. W ostatnim czasie starałem się ograniczać moje impulsywne odruchy.
-Czy ty nie umiesz robić niczego innego oprócz powtarzania mi że wiesz co czuje?? Gówno wiesz?? Nawet nie masz pojęcia o tym jak to jest. Przestań mi w końcu matkować i zostaw mnie w spokoju, wtedy będę najszczęśliwszym mężczyzną na świecie. Zrozumiano??
Odwróciłem się w jego stronę, nawet nie próbował ukryć szoku, w ręce trzymał nosidełko z moją córką. Od razu pożałowałem mojego wybuchu, mała jeszcze nic z tego nie rozumiała ale nie powinna być świadkiem takich scen. To dziecko nie jest niczemu winne, a ja zachowuje się jak ostatni dupek i egoista.
Z powrotem wbiłem wzrok w tabliczkę, może kiedy zacznę go ignorować wreszcie sobie pójdzie. Ku mojemu zdziwieniu już więcej się nie odezwał. Odetchnąłem głęboko i przeprosiłem Jess za moje zachowanie, na pewno nie chciałaby żebym tak się zachowywał, zawsze była przeciwna temu jak paskudnie traktowałem Jai'a. No i znowu zaczynałem mieć wyrzuty sumienia.
-Gratulacje dupku- wymamrotałem do siebie i dokładnie w tym samym momencie usłyszałem cichy płacz dziecka. Odwróciłem się i zobaczyłem nosidełko postawione tuż za moimi plecami, rozejrzałem się po okolicy, ale nie było nawet śladu po Jai'u. No jasne kazał mi zachowywać się jak ojciec, a to coś znaczy.
Delikatne wyjąłem córeczkę z nosidełka, przytuliłem ją i spojrzałem jej w oczy, w te same oczy, oczy Jess.
-Wiem skarbie mi też bardzo jej brakuje- wyszeptałem zamykając ją szczelnie w ramionach.
A jednak Bóg spełnia nasze prośby, wątpiłem w to przez całe życie tylko po to żeby moim największym błogosławieństwem była śmiertelna choroba. O moim wyroku dowiedziałem się dwa miesiące temu, dokładnie dziesięć miesięcy po śmierci Jess. AIDS, stadium zaawansowane, zero szans. Jak na ironię Jess zawsze powtarzała mi że przez mój styl życia w końcu się tego nabawię. Pewnie teraz powiedziałaby ''a nie mówiłam'', a ja nie umiałbym być na nią zły, zawsze miała racje. Pierwsze co zrobiłem kiedy dowiedziałem się o tym świństwie, zrobiłem badania mojej córeczce, musiałem mieć pewność że przez swoją głupotę nie naraziłem jej życia. Na szczęście jak zwykle miałem więcej szczęścia niż rozumu. Wszystko robiłem w ukryciu, chyba jednak aż tak bardzo nie różniłem się od Jess skoro w kryzysowej sytuacji wybrałem identyczne rozwiązanie. Nikt nie wiedział o chorobie, i tak miało zostać aż do dnia mojej śmierci, wszystko wyjaśniłem w liście który podrzuciłem pod drzwi Jai'a, będzie wiedział co z nim zrobić. Patrzenie na to jak on i Kate pokochali Cassie było czymś niezwykłym, traktowali ją jak swoją córkę a opieka nad nią tylko scaliła ich związek. Ja byłem dość nieporadnym ojcem, kochałem moje dziecko z całej siły, ale nie umiałem zapewnić mu normalnego domu. Los zadecydował za mnie, od tej pory moja córka będzie miała rodziców zastępczych, ludzi którzy zrobią dla niej wszystko. Nie miałem najmniejszych wątpliwości co do tego że moja córeczka będzie z nimi szczęśliwa.
Dotarłem do mojego celu, mój klif na którym zawsze podejmowałem najważniejsze decyzje w moim życiu, a od niespełna roku przyjeżdżałem tutaj żeby w spokoju móc porozmawiać z Jess, podzieliłem się z nią tym miejscem w momencie w którym pierwszy raz Jai ją tu przywiózł, nie wiedziałem dokąd mnie to doprowadzi, ale oddałem jej swoje serce, bez reszty. Teraz wreszcie mieliśmy być razem i to już tak nierozerwalnie, na zawsze. Uśmiechnąłem się, byłem wyjątkowo dumny z mojego planu, jutro wypadała pierwsza rocznica jej śmierci nie chciałem wytrzymać bez niej całego roku, więc bardzo skrupulatnie wybrałem datę na mój występek. Oczywiście nie zapomniałem o tym że na następny dzień przypadają również urodziny mojej córeczki, zostawiłem dla niej prezent, naszyjnik z wygrawerowanymi imionami rodziców, kiedy dorośnie na pewno doceni ten drobiazg. Chciałem żeby wiedziała że zarówno dla mnie jak i dla swojej mamy była całym światem.
Zacisnąłem palce na wisiorku który tak dawno temu zapiąłem na szyi Jess. Miała pamiętać o tym jak bardzo ją kocham i że będę kochał ją zawsze, i w tej kwestii wciąż nic się nie zmieniło, to chyba pierwsza obietnica której dotrzymałem i jestem z tego dumny.
Zanim nacisnąłem pedał gazu wziąłem ostatni głęboki oddech, nie mogłem pozwolić na to żeby zabiła mnie jakaś głupia choroba. Luke Brooks umrze tak jak żył. Bez zastanowienia rozpędziłem samochód kierując go prosto w miejsce w którym kończył się ląd. Zacisnąłem mocno powieki.
-Idę do ciebie mój aniele- wykrzyczałem, po czym ogarnęła mnie ciemność.
Nie skupiałem się na słowach księdza, ale kiedy usłyszałem swoje imię podniosłem wzrok. Wpatrywał się we mnie z wyczekiwaniem i zapraszającym gestem wskazywał na miejsce obok siebie. Nie miałem przygotowanej przemowy, ale doskonale wiedziałem co chciałem powiedzieć. Kiedy stanąłem naprzeciwko jej trumny poczułem ją, poczułem jej obecność. Pierwszy raz od jej śmierci poczułem to z taką intensywnością. Uśmiechnąłem się sam do siebie wciąż trzymając kurczowo zamknięte oczy. W myślach zapewniłem ją o tym jak bardzo wciąż ją kocham i że to, że jest teraz ze mną w inny sposób niż zwykle niczego nie zmieniło. I jeszcze jedno, podziękowałem jej za to że jest ze mną, że zawsze była i na zawsze pozostanie. Nabrałem powietrza w płuca i wreszcie zacząłem mówić.
-Pewnie każdy z was spodziewa się w tym momencie smętnej przemowy, czegoś w stylu ''bez niej moje życie nie będzie już takie samo'' i to prawda, bo nie będzie, ale teraz zamierzam wam opowiedzieć o czymś zupełnie innym. O naszej historii, o historii anioła który zszedł na ziemię do takiego idioty jak ja. Ale zacznijmy od początku. Większość z was mnie zna i dobrze wiecie jak wygląda moje życie, albo może jak wyglądało zanim ona się w nim pojawiła i przewróciła wszystko do góry nogami. Byłem dilerem i narkomanem, uzależnionym od adrenaliny, chociaż nigdy tak siebie nie definiowałem, taka była prawda, z perspektywy czasu dokładnie to widzę. Było mi całkiem dobrze, a przynajmniej kiedy byłem na haju czułem że wszystko ma sens, dużo gorzej było kiedy wracałem do rzeczywistości, kiedy budziłem się rano i czułem że zmierzam do nikąd. Zawsze miałem problem w kontaktach z ludźmi, miałem znajomych i przyjaciół, ale tak na prawdę mówiłem im tylko to co chcieli usłyszeć, nie chciałem żeby mnie poznali, nie tego prawdziwego. Zbudowałem wokół siebie mur i odsuwałem od siebie wszystkich którzy chcieli go zniszczyć. I wtedy pojawiła się ona, jednym spojrzeniem swoich niewinnych błękitnych oczu złamała we mnie wszystko to co tak starannie budowałem. Nie umiałem jej od siebie odepchnąć więc robiłem wszystko żeby tylko mnie znienawidziła. Każda cząsteczka mojego ciała ciągnęła mnie do niej, a ja byłem tym przerażony. Każdego dnia odkrywała się przede mną, a ja jak głupi zakochiwałem się w każdej najmniejszej cząsteczce jej osoby. Byłem jak uzależniony, chciałem coraz więcej i więcej, a ona mi to dawała, aż w końcu oddała mi całą swoją duszę, wszystko to czego się bała, wszystko co sprawiało jej szczęście, i co przywoływało uśmiech na jej twarzy. Była przede mną zupełnie naga i bezbronna, wtedy zrozumiałem jak wielkiego zadania się podjąłem. Teraz byłem jej obrońcą, powierzyła mi całą siebie a ja musiałem ją chronić. Nie byłem w tym dobry, nie dość że nie umiałem ochronić jej od zagrożeń tego świata, to jeszcze sam stałem się dla niej zagrożeniem. Nienawidziłem siebie za każdym razem kiedy przeze mnie cierpiała, ale rozumiałem że właśnie to nas buduje, po każdym kryzysie stawaliśmy się silniejsi, a ja byłem mądrzejszy. Pierwszy raz poczułem że chce mieć dom, ale nie taki jak do tej pory, nie chodziło mi o willę z basenem i pełen luksus. Chciałem wspólnego domu z nią, wspólnego życia, budzenia się koło niej codziennie rano i zasypiania oplatając ją ciasno ramionami. Dawała mi dużo więcej niż ktokolwiek inny, pozwoliła mi zrozumieć, że w tym wszystkim jest jakiś sens i ja w to wierze. Wierze w to pomimo tego że cała ta droga prowadziła mnie właśnie do tego miejsca, prowadziła do naszego pożegnania. Teraz rozumiem że ona była aniołem którego wysłał mi Bóg, widział że staczam się w otchłań beznadziei i dał mi najwspanialszy dar jaki mogłem dostać. Nigdy nie przestanę mu za nią dziękować, bo ona nauczyła mnie jak żyć i otworzyła mi oczy na to co tak na prawdę się liczy. - Pierwszy raz od początku przemowy wziąłem naprawdę głęboki oddech. Czułem ulgę mogąc to wszystko z siebie wyrzucić, nie liczyłem na to że to cokolwiek zmieni, że to co powiem wpłynie w jakikolwiek sposób na ich życie, ale było mi lżej na sercu kiedy wreszcie przestałem kryć w sobie wszystkie uczucia. Czy im się to podoba czy nie miałem zamiar być szczery, szczery do bólu. -Jednak z kilku rzeczy i kilku decyzji jestem na prawdę dumny. Nawet nie wyobrażacie sobie tego jakie to szczęście wiedzieć że na jej grobie będzie widniało moje nazwisko. -Spojrzałem w stronę jej rodziców i wściekłość aż we mnie zabuzowała. Idealnie grali rodziców zrozpaczonych śmiercią córki, ale ja nie dałem się na to nabrać i nie miałem zamiaru pozwolić na to żeby kogokolwiek udało im się tak oszukać. -Nie zasłużyliście na taki skarb jakim ona była- zwróciłem się bezpośrednio do nich wbijając w nich kamienne spojrzenie. -Uważaliście ją za swoją własność, traktowaliście ją jak swojego zwierzaczka w klatce, ale ona się wam nie dała. Ona ocaliła mnie, ale ja też ocaliłem ją, pokazałem jej że nie musi pozwalać wam trzymać ją za kratami. Sama podjęła decyzję, wybrała mnie, a nie was, wolała żyć wolno, ponosząc wszystkie konsekwencje tych decyzji. Nawet takie które doprowadziły ją właśnie tutaj. Teraz już wiem że życie to kwestia wyboru, możesz żyć bezpiecznie pozwalając na to żeby to inni tobą kierowali, lub robić to co kochasz najbardziej, nawet jeśli wiąże się to z łamaniem wszelkich zasad, może twoje życie wtedy nie będzie za długie, ale lepsza jest pewność że w stu procentach przeżyłeś każdą minutę niż zastanawianie się przez całe lata co by było gdyby. Nie bójcie się ryzykujcie, a może to doprowadzi was do waszego własnego anioła.
Wróciłem na swoje miejsce uśmiechając się szeroko, osobiste pożegnanie z nią wolałem zostawić tylko dla siebie, to co powiedziałem i tak zawierało już zbyt wiele szczegółów. Jai położył dłoń na moim ramieniu i zbliżył się chcąc powiedzieć mi coś na ucho.
-Jestem z ciebie dumny, naprawdę nieźle się spisałeś.
Całą noc spędziłem przy jej grobie, łatwo było mi powiedzieć te wszystkie słowa, ale trudniej się do nich stosować. w momencie w którym jej trumna dotknęła ziemi moje serce stanęło, jak miało działać poprawnie skoro jego lepsza połowa znajduje się dwa metry pod ziemią. Nie potrafiłem zostawić jej tutaj samej, niemal namacalnie czułem łączącą nas więź i wiedziałem że jeśli oddalę się na zbyt dużą odległość zerwę ją definitywnie. Nie umiałem przestać wpatrywać się w tabliczkę z jej imieniem i nazwiskiem i pytać ''dlaczego??'', pierwszy raz zacząłem zadawać to pytanie, ale nie brzmiało ono dlaczego ona nie żyje, pytałem Boga dlaczego nie zabrał mnie razem z nią, przecież wiedział że sam nie jestem sobie w stanie poradzić. Usłyszałem za sobą kroki, ale się nie odwróciłem, miałem gdzieś to kto zobaczy mnie w takim stanie. Są momenty w życiu w których opinia innych po prostu cię nie obchodzi, i to zdecydowanie jeden z takich momentów.
-Myślę że powinieneś już wrócić do domu- usłyszałem łagodny głos Jai'a. No jasne a kogo by innego, skoro myślał że jeżeli poudaje że jest mu przykro to zdoła mnie stąd zabrać to się grubo mylił.
-Wal się - wycedziłem przez zęby, miałem gdzieś to co sobie o mnie pomyśli, umiałem go tolerować tylko wtedy kiedy zachowywał bezpieczną odległość i nie próbował mnie pouczać. To ja zawsze wyciągałem go za uszy kiedy wpakował się w jakieś bagno więc swoje rady mógł sobie wsadzić.
-Rozumiem że chcesz tu siedzieć i pewnie gdyby tu leżała moja żona zrobiłbym to samo, ale trzeba żyć rozumiesz?? Trzeba żyć dla tych którzy zostali tu, siedząc tu niczego nie zrobisz, nic już nie zmienisz choćbyś nie wiem jak tego pragnął. Możesz tu przychodzić tyle razy ile będziesz tego potrzebował, ale nie możesz tak żyć, nie możesz siedzieć tu aż umrzesz z wyczerpania. Rozumiem co czujesz ale musisz wreszcie dorosnąć i zacząć zachowywać się tak jak przystało na prawdziwego mężczyznę, i przede wszystkim musisz zacząć zachowywać się jak ojciec.
Zacisnąłem szczęki powstrzymując się od odwrócenia się i wybicia mu zębów, wiem że później żałowałbym takiego zachowania. W ostatnim czasie starałem się ograniczać moje impulsywne odruchy.
-Czy ty nie umiesz robić niczego innego oprócz powtarzania mi że wiesz co czuje?? Gówno wiesz?? Nawet nie masz pojęcia o tym jak to jest. Przestań mi w końcu matkować i zostaw mnie w spokoju, wtedy będę najszczęśliwszym mężczyzną na świecie. Zrozumiano??
Odwróciłem się w jego stronę, nawet nie próbował ukryć szoku, w ręce trzymał nosidełko z moją córką. Od razu pożałowałem mojego wybuchu, mała jeszcze nic z tego nie rozumiała ale nie powinna być świadkiem takich scen. To dziecko nie jest niczemu winne, a ja zachowuje się jak ostatni dupek i egoista.
Z powrotem wbiłem wzrok w tabliczkę, może kiedy zacznę go ignorować wreszcie sobie pójdzie. Ku mojemu zdziwieniu już więcej się nie odezwał. Odetchnąłem głęboko i przeprosiłem Jess za moje zachowanie, na pewno nie chciałaby żebym tak się zachowywał, zawsze była przeciwna temu jak paskudnie traktowałem Jai'a. No i znowu zaczynałem mieć wyrzuty sumienia.
-Gratulacje dupku- wymamrotałem do siebie i dokładnie w tym samym momencie usłyszałem cichy płacz dziecka. Odwróciłem się i zobaczyłem nosidełko postawione tuż za moimi plecami, rozejrzałem się po okolicy, ale nie było nawet śladu po Jai'u. No jasne kazał mi zachowywać się jak ojciec, a to coś znaczy.
Delikatne wyjąłem córeczkę z nosidełka, przytuliłem ją i spojrzałem jej w oczy, w te same oczy, oczy Jess.
-Wiem skarbie mi też bardzo jej brakuje- wyszeptałem zamykając ją szczelnie w ramionach.
A jednak Bóg spełnia nasze prośby, wątpiłem w to przez całe życie tylko po to żeby moim największym błogosławieństwem była śmiertelna choroba. O moim wyroku dowiedziałem się dwa miesiące temu, dokładnie dziesięć miesięcy po śmierci Jess. AIDS, stadium zaawansowane, zero szans. Jak na ironię Jess zawsze powtarzała mi że przez mój styl życia w końcu się tego nabawię. Pewnie teraz powiedziałaby ''a nie mówiłam'', a ja nie umiałbym być na nią zły, zawsze miała racje. Pierwsze co zrobiłem kiedy dowiedziałem się o tym świństwie, zrobiłem badania mojej córeczce, musiałem mieć pewność że przez swoją głupotę nie naraziłem jej życia. Na szczęście jak zwykle miałem więcej szczęścia niż rozumu. Wszystko robiłem w ukryciu, chyba jednak aż tak bardzo nie różniłem się od Jess skoro w kryzysowej sytuacji wybrałem identyczne rozwiązanie. Nikt nie wiedział o chorobie, i tak miało zostać aż do dnia mojej śmierci, wszystko wyjaśniłem w liście który podrzuciłem pod drzwi Jai'a, będzie wiedział co z nim zrobić. Patrzenie na to jak on i Kate pokochali Cassie było czymś niezwykłym, traktowali ją jak swoją córkę a opieka nad nią tylko scaliła ich związek. Ja byłem dość nieporadnym ojcem, kochałem moje dziecko z całej siły, ale nie umiałem zapewnić mu normalnego domu. Los zadecydował za mnie, od tej pory moja córka będzie miała rodziców zastępczych, ludzi którzy zrobią dla niej wszystko. Nie miałem najmniejszych wątpliwości co do tego że moja córeczka będzie z nimi szczęśliwa.
Dotarłem do mojego celu, mój klif na którym zawsze podejmowałem najważniejsze decyzje w moim życiu, a od niespełna roku przyjeżdżałem tutaj żeby w spokoju móc porozmawiać z Jess, podzieliłem się z nią tym miejscem w momencie w którym pierwszy raz Jai ją tu przywiózł, nie wiedziałem dokąd mnie to doprowadzi, ale oddałem jej swoje serce, bez reszty. Teraz wreszcie mieliśmy być razem i to już tak nierozerwalnie, na zawsze. Uśmiechnąłem się, byłem wyjątkowo dumny z mojego planu, jutro wypadała pierwsza rocznica jej śmierci nie chciałem wytrzymać bez niej całego roku, więc bardzo skrupulatnie wybrałem datę na mój występek. Oczywiście nie zapomniałem o tym że na następny dzień przypadają również urodziny mojej córeczki, zostawiłem dla niej prezent, naszyjnik z wygrawerowanymi imionami rodziców, kiedy dorośnie na pewno doceni ten drobiazg. Chciałem żeby wiedziała że zarówno dla mnie jak i dla swojej mamy była całym światem.
Zacisnąłem palce na wisiorku który tak dawno temu zapiąłem na szyi Jess. Miała pamiętać o tym jak bardzo ją kocham i że będę kochał ją zawsze, i w tej kwestii wciąż nic się nie zmieniło, to chyba pierwsza obietnica której dotrzymałem i jestem z tego dumny.
Zanim nacisnąłem pedał gazu wziąłem ostatni głęboki oddech, nie mogłem pozwolić na to żeby zabiła mnie jakaś głupia choroba. Luke Brooks umrze tak jak żył. Bez zastanowienia rozpędziłem samochód kierując go prosto w miejsce w którym kończył się ląd. Zacisnąłem mocno powieki.
-Idę do ciebie mój aniele- wykrzyczałem, po czym ogarnęła mnie ciemność.
Subskrybuj:
Posty (Atom)